Fakty na bieżąco

Szybkie alerty Demagoga. Znajdziesz tu najważniejsze informacje o dezinformacji i manipulacjach, zwłaszcza w kontekście kampanii wyborczej. W krótkiej i przystępnej formie wyjaśniamy, co jest faktem, a co nie, zapewniając rzetelną analizę najświeższych doniesień. Sprawdzaj regularnie, by być na bieżąco!

20.06.2025

13:38

2 min. czytania

screen z portalu X, w tle mapa świata

Wyciek 16 mld haseł. Czy jest powód do obaw?

screen z portalu X, w tle mapa świata

Internet obiegły informacje o wielkim wycieku – w sumie mowa jest o 16 mld haseł. To dwa razy tyle, co liczba wszystkich ludzi na świecie. Wyciek miałby dotyczyć danych z Facebooka, Apple, Google i wielu innych usług. To wszystko wzbudza obawy internautów – ale czy każdy musi się obawiać?

Jak wyjaśnia serwis Niebezpiecznik.pl, wyciek nie wynika z bezpośredniego ataku hakerów na wyżej wymienione platformy. 

komunikatu dowiadujemy się, że „chodzi o zbiór danych pochodzących z komputerów zainfekowanych infostealerami (złośliwym oprogramowaniem wykradającym hasła, np. wpisywane w przeglądarkę podczas logowania), a nie wyciek z tego czy innego serwisu. I to są dane skompilowane przez długie lata, także z tysięcy naprawdę nieistotnych punktów logowania”.

Eksperci z portalu Niebezpiecznik.pl uspokajają, że jeśli jakiś użytkownik padł ofiarą ataku z wykorzystaniem infostealera, to najpewniej już by o tym wiedział. Takie rozwiązania jak instalacja oprogramowania antywirusowego, wieloskładnikowe uwierzytelnienie czy specjalne klucze U2F powinny być dobrym zabezpieczeniem na wypadek ataków tego rodzaju.

Ile danych wyciekło i czy odpowiadają za to braki w zabezpieczeniach platform?

Rodzą się też pytania o liczbę wykradzionych danych. Tu warto wspomnieć, że wiele z haseł zarejestrowanych w wycieku może się powtarzać (np. jedno hasło do konta zapisane kilka razy). W konsekwencji trudno jest oszacować rzeczywistą skalę wykradzionych danych.

Jak opisuje Cybernews – serwis, który ujawnił wyciek – „tak naprawdę nie wiemy, ile jest duplikatów danych, ponieważ wyciek pochodzi z wielu zestawów informacji”. 

Zgodnie z relacją Cybernews: „część doniesień mediów może być dość myląca. Niektórzy twierdzą, że wyciekły dane uwierzytelniające z Facebooka, Google i Apple”. Jak wyjaśnił badacz bezpieczeństwa Bob Diachenko: „w żadnej z tych firm nie doszło do scentralizowanego naruszenia bezpieczeństwa danych”.

09:46

Analiza

6 min. czytania

fot. Pexels / X.com / Modyfikacje: Demagog

Nielegalni imigranci przejmą mieszkania komunalne? O co chodzi w nowej reformie

fot. Pexels / X.com / Modyfikacje: Demagog

Wiceminister Rozwoju i Technologii Tomasz Lewandowski ogłosił, że pracuje nad reformą systemu mieszkalnictwa komunalnego. 

Projekt ustawy nie jest jeszcze dostępny, ale – według zapowiedzi wiceszefa resortu – wśród rozwiązań rozważa się weryfikację dochodów lokatorów, zniesienie dziedziczenia umów najmu i wstrzymanie sprzedaży mieszkań z bonifikatami.

To wzbudziło podejrzenia Pawła Lisickiego – byłego posła PiS, a obecnie radnego Sejmiku Województwa Mazowieckiego. Przedstawił on teorię, według której realnym celem reformy jest odebranie mieszkań Polakom, a przekazanie ich imigrantom. Napisały o niej m.in. portale Kresy.pl i Gazeta Polska Codziennie.

Mieszkania dla migrantów?

Zdaniem Lisickiego, weryfikacja najemców i niemożność wejścia w najem po rodzicach to tylko pretekst do odzyskiwania mieszkań przez samorządy. Następnie takie mieszkania miałyby trafiać do „nielegalnych imigrantów”, którzy w przeciwieństwie do Polaków będą spełniać kryteria przyznania lokalu komunalnego.

Obecnie na dziedziczenie takich umów zezwala art. 691 Kodeksu cywilnego. Zgodnie z informacjami podanymi przez portalsamorządowy.pl pomysł wiceministra Lewandowskiego przewiduje brak automatycznego dziedziczenia mieszkań. 

Oznaczałoby to, że osoby, które spełniają wymogi, nadal będą mogły zawnioskować o podpisanie umowy najmu po śmierci rodzica lub współmałżonka. Następnie będą mogły też w nim mieszkać, o ile spełnią odpowiednie kryteria.

Ponad sto tysięcy Polaków czeka na mieszkanie

Według najbardziej aktualnych danych GUS, w 2024 roku w całym kraju zawarto 595,4 tys. umów najmu lokali mieszkalnych z mieszkaniowego zasobu gminy. W tym czasie samorządy zawarły 40,3 tys. kolejnych umów, a rozwiązały 38,4 tys.

Co istotne, w tym samym czasie było w Polsce 119,3 tys. gospodarstw domowych, które spełniają wymogi określone przez daną gminę, ale nadal czekają na przydział mieszkania z zasobu komunalnego.

To nad sytuacją tych osób pochyla się wiceminister Lewandowski. Jego zdaniem miejsca dla potrzebujących osób mogą zajmować osoby, które mieszkają w lokalach, mimo że nie spełniają wymogów. 

„Gminy obecnie nie weryfikują, kto zajmuje mieszkania komunalne, bo nie mają do tego narzędzi. Chcemy im je dać, bo problem jest znaczny. Niedawno jedna ze stacji nagłośniła bulwersującą sytuację – dość majętny wicemarszałek jednego z województw mieszka w mieszkaniu komunalnym i bardzo mało za nie płaci”.

Kto ma prawo do lokalu?

Do mieszkania w lokalu komunalnym są uprawnione osoby i rodziny o niskich dochodach. Przepisy nakazują gminom ustalenie zasad wynajmowania lokali, w tym również kryterium dochodowego, czyli stawki uzasadniającej oddanie w najem lub podnajem lokalu na czas nieoznaczony (art. 21 ust. 3). 

Przykładowo: w Kielcach kryterium dochodowe spełniają rodziny, u których dochód na jedną osobę wynosi między 100 proc. a 150 proc. kwoty najniższej emerytury, czyli obecnie pomiędzy 1 878,91 zł a 2 818,37 zł.

W życiu tak się jednak dzieje, że nasze dochody się zmieniają – rosną lub maleją. A co, gdy dana rodzina nagle zacznie zarabiać więcej, niż wynosi kryterium dochodowe? Właśnie tę sytuację chce uregulować Ministerstwo Rozwoju i Technologii (MRiT).

„Celem zmian zaproponowanych w ustawie o ochronie praw lokatorów, jest jedynie weryfikacja dochodu osób, które już mieszkają w zasobach komunalnych. W przypadku, gdy dochody będą wyższe od ustalonych limitów, pobierane będą od tych osób – podkreślamy – nieznacznie wyższe stawki czynszu. Intencją jest, aby ewentualne podwyżki nie były wysokie oraz dotyczyły wyłącznie osób wyraźnie lepiej zarabiających, a nie dotyczyły najemców, których dochód wzrósł jedynie nieznacznie”.

Weryfikacja już istnieje, ale w ograniczonej formie

Tutaj zaznaczmy, że obecnie istniejące przepisy pozwalają gminom na weryfikowanie dochodów najemców. Szkopuł w tym, że dotyczy to tylko umów zawartych po kwietniu 2019 roku (art. 17c), a w rękach gminy zostawia się decyzję o częstotliwości tej procedury (art. 21c). W praktyce – nie wiemy, ile osób zamieszkuje lokalne komunalne niezgodnie z kryteriami.

Teraz resort chce, aby weryfikacja była obowiązkowa, realizowana raz na pięć lat i aby dotyczyła każdej umowy

To nie znaczy, że gminy rozwiążą umowy z każdym, kto choć o parę złotych przekroczy kryterium dochodowe. Zgodnie z informacją, którą otrzymaliśmy od MRiT, na osoby lepiej zarabiające czeka przede wszystkim podniesienie stawek czynszu. Tak samo przedstawia to wiceminister Lewandowski.

A co z migrantami?

Zdaniem Lisickiego nowa reforma to przygotowanie gruntu pod przekazanie lokali komunalnych migrantom, którzy trafią do Polski w ramach paktu migracyjnego. Sprawie jednoznacznie zaprzeczają przedstawiciele medialni Ministerstwa Rozwoju i Technologii. 

komentarzu dla naszej redakcji czytamy, że „zgodnie z przepisami najemcą lokalu komunalnego może być tylko osoba będąca członkiem danej wspólnoty samorządowej, a zatem zamieszkująca i prowadząca dotychczas gospodarstwo domowe na terenie danej gminy lub miasta”. Tym samym migranci, którzy dopiero co przybyli do Polski, nie mogą starać się o mieszkania komunalne.

Dodatkowo Paweł Lisiecki twierdzi, że w mieszkaniach komunalnych „odzyskanych” przez samorządy będą mieszkać „ludzie przysłani do Polski w ramach paktu migracyjnego”. Jak już wyjaśniliśmy w innym artykule, pakt migracyjny nie wymusza jednoznacznie na Polsce przyjęcia migrantów. Unijne przepisy dają państwom możliwość wyboru między różnymi formami solidarności – poza relokacją m.in. wkładów finansowych i wsparcia rzeczowego na rzecz państw objętych presją migracyjną.

18.06.2025

15:55

6 min. czytania

screen z portalu X, w tle widać młotek sędziowski

Sąd Najwyższy odmówił Giertychowi wydania „dowodów na fałszerstwa”? Wyjaśniamy

screen z portalu X, w tle widać młotek sędziowski

Aktualizacja 20.06.2025. Uzupełniliśmy artykuł o treść oświadczenia Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego.

Aktualizacja 18.06.2025. Uzupełniliśmy artykuł o komentarz Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.

18 czerwca Roman Giertych poinformował w serwisie X, że o 8 rano przyszedł do Sądu Najwyższego „z kontrolą poselską” i zażądał wydania „dokumentów z przeliczania głosów zrealizowanego przez kilka sądów rejonowych”. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych miała jednak posłowi odmówić.


Następnie po godzinie 11 polityk zorganizował konferencję prasową. Wyjaśnił wtedy, że według jego informatorów protokoły z sądów rejonowych, które na prośbę Izby Kontroli Nadzwyczajnej ponownie przeliczyły głosy z niektórych obwodów, „wykazały, że mamy do czynienia z fałszerstwami wyborczymi”.

Poseł Koalicji Obywatelskiej twierdzi, że starał się o dostęp do protokołów, ponieważ ma do tego prawo na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej oraz ustawy o mandacie posła i senatora. Wskazał też, że jako osoba, która złożyła protest wyborczy, ma prawo dostępu do tego rodzaju dokumentów.

O jakie dokumenty stara się Giertych?

Sąd Najwyższy – postanowieniem z 11 czerwca 2025 roku, w reakcji na protesty wyborcze – zwrócił się do sądów rejonowych o ponowne przeliczenie głosów z 13 obwodów głosowania. Dzień później swój protest wyborczy złożył także Roman Giertych. Obecnie stara się on o uzyskanie wglądu do wyniku ustaleń sądów rejonowych.

komunikatu Prokuratury Krajowej z 18 czerwca wynika, że Sąd Rejonowy w Bielsku-Białej już przeliczył ponownie głosy z dwóch obwodów w tym mieście. W ten sposób ustalono, że w jednej z obwodowych komisji wyborczych doszło do zamiany głosów – błędnie przyjęto, że większą liczbę głosów zdobył Karol Nawrocki, a nie Rafał Trzaskowski. W drugiej komisji 160 głosów oddanych na kandydata Rafała Trzaskowskiego błędnie przypisano Karolowi Nawrockiemu.

Czy ponowne przeliczenie głosów ze wszystkich 13 obwodów może zmienić rozstrzygnięcie wyborów? Jak obliczyliśmynie. Może co najwyżej poprawić o kilka tysięcy wynik Rafała Trzaskowskiego

Nawet jeśli uwzględnimy wszystkie wykryte dotąd anomalie w niektórych obwodach, takie jak wyjątkowo wysoki wynik Karola Nawrockiego czy wyjątkowo duża liczba głosów nieważnych, wciąż Rafał Trzaskowski uzyska mniej głosów w II turze.

Czy poseł ma prawo do interwencji w sądzie?

Zgodnie z art. 20 ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora poseł ma prawo podjąć interwencję dla załatwienia sprawy własnej albo wyborcy, a także dla zaznajomienia się z tokiem rozpatrywania jakiejś sprawy. Ponadto, na podstawie art. 19, ma również prawo „do uzyskiwania informacji i materiałów”.

Prawo posła do podjęcia interwencji i uzyskania informacji jest jednak ograniczone do określonych podmiotów: organów administracji rządowej i samorządowej czy zakładów lub przedsiębiorstw państwowych. Zwrócono na to uwagę m.in. w jednym z numerów „Zeszytów Prawniczych” Biura Analiz Sejmowych z 2017 roku (s. 3–4). Wśród tych podmiotów w ustawie nie wymieniono sądów.

Czy ustalenia sądów rejonowych to informacje publiczne?

Z kolei zgodnie z ustawą o dostępie do informacji publicznej „każda informacja o sprawach publicznych stanowi informację publiczną” (art. 1 ust. 1), a prawo dostępu do takiej informacji przysługuje „każdemu” (art. 2 ust. 1).

W ustawie wymieniono, jakie informacje w szczególności podlegają udostępnieniu. Wśród nich są np. treści orzeczeń sądów powszechnych i Sądu Najwyższego (art. 6 ust. 1 pkt 4 lit. a). Nie wskazano w tym katalogu innych dokumentów sądowych, lecz nie jest to katalog zamknięty.

Z prośbą o komentarz w tej kwestii zwróciliśmy się do Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, zajmującej się ochroną prawa do informacji. 

„Dokumenty znajdujące się w Sądzie Najwyższym będę miały walor informacji publicznej. Jednak jeżeli są gromadzone na tym etapie, w celu rozpatrzenia protestów wyborczych, to ze względu na art. 1 ust. 2 ustawy o dostępie do informacji publicznej będą miały pierwszeństwo przepisy dotyczące procedury rozpatrywania protestów, również w kontekście tego, kto może mieć dostęp do zgromadzonych dokumentów w aktach”.

Czy Giertych ma dostęp do tych dokumentów jako strona?

Jak zwrócił uwagę dr hab. Tomasz Demendecki w jednym z artykułów w „Studia Iuridica Lublinensia” (s. 6), Sąd Najwyższy rozpatruje protesty wyborcze w postępowaniu nieprocesowym (art. 323 par. 1 Kodeksu wyborczego), co w konsekwencji zakłada konieczność stosowania przepisów księgi drugiej Kodeksu postępowania cywilnego.

Wśród tych przepisów znajduje się art. 525, zgodnie z którym akta sprawy dostępne dla uczestników postępowania oraz za zezwoleniem przewodniczącego dla każdego, kto dostatecznie usprawiedliwi potrzebę ich przejrzenia

oświadczenia Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego Małgorzaty Manowskiej wynika, że Roman Giertych otrzymał dostęp do akt sprawy związanej z jego własnym protestem wyborczym, natomiast zażądał też dostępu do materiału dowodowego w innej sprawie, której nie jest uczestnikiem.

Szefowa sądu poprosiła go o sformułowanie pisemnego wniosku o wgląd do akt. Poseł jednak odpowiedział, że nie zamierza takiego wniosku składać.

Roman Giertych odpowiedział na oświadczenie słowami: „Pani Manowska raczy łgać”. Według wersji polityka, szefowa sądu odmówiła mu dostępu do protokołów posiedzeń sądów rejonowych „w bezczelny sposób”. W odpowiedzi, na profilu Sądu Najwyższego w serwisie X, przedstawiono dokument z rejestru akt udostępnionych i ponownie potwierdzono, że Roman Giertych uzyskał dostęp do akt swojej sprawy. Jednocześnie nie uzyskał dostępu do akt innej sprawy, „bo nie chciał złożyć stosownego wniosku”.

17.06.2025

09:30

Analiza

4 min. czytania

O ile wzrośnie płaca minimalna w 2026 roku? Znamy już propozycję rządu

Rada Ministrów przyjęła 12 czerwca propozycję podniesienia płacy minimalnej w 2026 roku do kwoty 4 806 zł brutto. Wcześniej w rządzie trwały negocjacje w tej sprawie. W debacie publicznej pojawiały się informacje, że podwyżka będzie mniejsza. Wyjaśniamy, skąd się one wzięły.

4,70 zł czy więcej?

Od maja 2025 roku pojawiają się w sieci głosy, że podwyżka płacy minimalnej w 2026 roku będzie rekordowo niska. Marcelina Zawisza z partii Razem pisała na platformie X, że Ministerstwo Finansów rozważa podwyżkę o 3,70 zł. Z kolei Paulina Matysiak ostrzegała, że rząd ma w planach najniższą podwyżkę płacy minimalnej od 16 lat.

Do dyskusji dotyczącej płacy minimalnej włączyli się też politycy PiS, m.in. posłowie Jan Warzecha i Michał Woś oraz posłanka Marlena Maląg, była minister rodziny i polityki społecznej. Z ich relacji wynika, jakoby decyzja w sprawie płacy minimalnej już zapadła, a kwota podwyżki miała wynieść jedynie 3,70 zł lub 4,70 zł

W czasie, gdy politycy komentowali temat w mediach społecznościowych, w rządzie dopiero trwały negocjacje dotyczące wysokości przyszłorocznej kwoty minimalnej. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (MRPiS) proponowało podwyżkę o ponad 300 zł. Z kolei propozycja Ministerstwa Finansów (MF) była skromniejsza. 

MRPiS: płaca minimalna powyżej 5 tys. zł

Z relacji medialnych wynika, że ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk proponowała początkowo podniesienie płacy do poziomu 5 020 zł brutto. Byłby to wzrost o 354 zł (7,6 proc.) względem obowiązującej obecnie kwoty 4 666 zł.

To propozycja zbliżona do oczekiwań związkowców. NSZZ „Solidarność”, Forum Związków Zawodowych i Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych zawnioskowały o to, aby płaca minimalna w 2026 roku wynosiła 5 015 zł.

MF się nie zgodziło. Zaproponowało niższa kwotę

Ministerstwo Finansów nie zgadzało się na podwyżkę do 5 020 zł. Z doniesień portalu money.pl wynika, że resort pod kierownictwem Agnieszki Dziemianowicz-Bąk obniżył swoje oczekiwania do 4 980 zł, czyli o 314 zł więcej niż w 2025 roku. Tej propozycji również nie zaakceptował resort finansów.

W serwisie money.pl pisano, że podczas negocjacji MF podtrzymało swoje stanowisko przedstawione w wydanym oświadczeniu. Wynika z niego, że płaca minimalna miałaby wzrosnąć do 4 806 zł. Wiemy, że ostatecznie taka jest też propozycja całego rządu. Oznacza to podwyżkę o 140 zł w porównaniu do kwoty minimalnej w 2025 roku.

Ustawa pozwalała na nawet mniejszą podwyżkę

Propozycja MF jest dokładnie taka, jaką narzucają wymogi prawne. Zgodnie z art. 5 ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę, waloryzacja nie może być niższa niż prognozowana inflacja. Obecnie w założeniach do budżetu na przyszły rok rząd przewiduje inflację w wysokości do 3 proc.

Za tym, aby podwyżka była jak najniższa, apelują organizacje zrzeszające pracodawców. We wspólnym komunikacie zawnioskowały one do Ministerstwa Finansów o podwyżkę maksymalnie w wysokości 50 zł.

Organizacje pracodawców twierdzą, że maksymalną kwotę podwyżki w wysokości 50 zł można ustalić na podstawie „wskaźnika wynikającego z ustawy”. Warto więc powtórzyć, że podwyższenie obecnej płacy minimalnej (4 666 zł) o prognozowaną inflację (3 proc.) oznacza wzrost o ok. 140 zł. Zatem kwota 50 zł jest niższa niż waloryzacja o wskaźnik inflacji. 

Skąd teoria o 4,70 zł?

Poza wspomnianym wymogiem podniesienia płacy minimalnej o wskaźnik inflacji pojawia się w  przepisach pojęcie wskaźnika weryfikacyjnego, który pozwala na wyjątkowo niższą podwyżkę (art. 5 ust. 2–3).

Można go stosować w sytuacji, w której rok wcześniej inflacja okazała się mniejsza niż prognozowana. A z taką sytuacją mieliśmy właśnie do czynienia – w ustawie budżetowej na 2024 roku rząd założył, że ceny wzrosną w skali roku o 6,6 proc. (art. 17), ale ostatecznie inflacja wyniosła 3,6 proc. 

Gdy skorzystamy ze wzoru podanego w ustawie, skorygujemy obecną płacę minimalną o wskaźnik weryfikacyjny i podniesiemy taką kwotę o 3 proc., otrzymamy właśnie stawkę 4 670,73 zł. To prawdopodobnie na tej podstawie pojawiły się głosy, że pensja minimalna wzrośnie o 4,70 zł.

W konkluzji pisma Ministerstwo Finansów miało znaleźć się stwierdzenie, że preferowana wysokość pensji minimalnej to ta z użyciem wskaźnika weryfikacyjnego – tak stwierdziła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk w rozmowie z money.pl. Ministerstwo zaprzecza jednak, że zaproponowało wzrost podwyżki płacy minimalnej w 2026 roku poniżej prognozowanej inflacji na przyszły rok.

13.06.2025

13:53

3 min. czytania

w tle flaga Polski i Ukrainy, zrzut ekranu z portalu X

Polska spłaca długi Ukrainy? Przyglądamy się ustaleniom z interwencji poselskiej

Poseł Grzegorz Płaczek zwrócił uwagę na umowę zobowiązującą Polskę do spłaty odsetek od pożyczki zawartej przez Ukrainę – sprawdzamy, czy ujawnił nowe informacje i jak duży jest to wydatek w skali budżetu państwa.

w tle flaga Polski i Ukrainy, zrzut ekranu z portalu X

Poseł Konfederacji przekazał, że w 2024 roku Polska wpłaciła na rzecz Ukrainy ponad 102 miliony złotych, a kolejne kwoty będą spłacane do końca 2027 roku. Jak zaznaczył: „Polska wzięła na siebie spłatę odsetek za pożyczkę Ukrainy z Komisją Europejską!”.

Interwencja poselska – czy zgoda na spłatę długu Ukrainy była dotąd nieznaną informacją?

Wspomniana umowa dotyczy porozumienia z maja 2023 roku, zgodnie z którym Unia Europejska zapewniła preferencyjną, krótkoterminową pomoc finansową dla Ukrainy w związku z trwającą wojną. Polska nie jest jedynym krajem, który uczestniczy w finansowaniu ukraińskiego długu – zgodnie z rozporządzeniem Ukraina może wystąpić do UE z wnioskiem o dotację na spłatę odsetek, a państwa członkowskie mają obowiązek wnieść wkład na pokrycie tych kosztów.

Informacje o zobowiązaniu Polski i o terminach spłaty odsetek znane już od tamtego czasu. Interwencja poselska nie wniosła nowych informacji na ten temat, z wyjątkiem potwierdzenia dokładnej kwoty opłat za zeszły rok. Warto zauważyć, że jest ona bardzo zbliżona do kwoty prognozowanej dwa lata temu (w przeliczeniu na euro).

„Wkład Polski w okresie 2024–2027 nie może przekroczyć kwoty 115 241 658 EUR (określony w umowie maksymalny wkład). Finalna wysokość będzie zależna także od wysokości środków, jakie na ten cel zostaną zabezpieczone w budżecie UE, co będzie wiadome po zakończeniu unijnych rocznych procedur budżetowych dla lat 2024, 2025, 2026 i 2027. Wkład roczny wyniesie po 28,81 mln EUR”.

Wspominaliśmy już o tym instrumencie wsparcia w jednej z naszych poprzednich analiz.

Jak duży jest to wydatek w skali polskiego budżetu?

W swoim wpisie poseł Konfederacji zauważył, że deficyt budżetowy państwa w 2025 roku wynosi 289 miliardów złotych. Zgodnie z oświadczeniem Rady Ministrów suma opłat w ramach instrumentu wsparcia za 2025 rok powinna być porównywalna, zobaczmy więc, jak ta kwota wygląda w skali budżetu.

W porównaniu z danymi dotyczącymi 2025 roku, kwota 102 milionów złotych stanowi mniej niż dwie dziesiąte promila budżetu lub około czterech dziesiątych promila deficytu planowanego. Jest to równowartość kosztu budowy trzech kilometrów autostrady, zakupu jednej czwartej jednego myśliwca F-35 lub opłacenia dwóch promili miesięcznego kosztu programu 800 plus.

06.06.2025

17:02

3 min. czytania

Wpis na Facebooku. W tle ukraińska flaga. w lewym górnym rogu napis „Fakty na bieżąco”

Ktoś podszył się pod ukraińską aktywistkę, by rozsyłać groźby

Wpis na Facebooku. W tle ukraińska flaga. w lewym górnym rogu napis „Fakty na bieżąco”

W mediach społecznościowych możemy znaleźć wpisy (np. 1, 2, 3), zgodnie z którymi Maria Andruchiw, wiceprezeska Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego „Polska – Ukraina”, groziła w prywatnej wiadomości Rafałowi Bucy – członkowi Młodzieży Wszechpolskiej.

 

Ukraińska aktywistka miała napisać do działacza: „Bo takich jak ja będzie coraz więcej. I zrobimy wszystko, żeby takich jak pan było coraz mniej”. Napisał o tym sam Rafał Buca – obecnie jego wpisy na ten temat nie są już dostępne.

Jak oświadczyła Maria Andruchiw, wiadomości, które otrzymał działacz Młodzieży Wszechpolskiej, nie pochodziły z jej prawdziwego konta. Zaznaczyła również, że treść tych wiadomości jest całkowicie sprzeczna z jej poglądami.


Również Rafał Buca przyznał, że aktywistka rzeczywiście padła ofiarą kradzieży tożsamości i to nie ona była autorką gróźb.

To nie pierwszy taki przypadek

Podszywanie się pod działających w Polsce ukraińskich aktywistów lub organizacje zdarzało się już wcześniej. 29 maja o podobnej sytuacji mogliśmy przeczytać na profilu festiwalu Ukraińska Wiosna. Organizuje go wyżej wspomniane Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Polska – Ukraina”.

W tym przypadku stworzono stronę internetową podobną do strony festiwalu. Powstał również profil na Facebooku imitujący autentyczne konto Ukraińskiej Wiosny. Następnie pojawił się tam post zawierający nazwiska polskich artystów, pod którym pojawiła się fala antyukraińskich komentarzy.


Z kolei w marcu 2025 roku Fundacja „Ukraiński Dom” informowała o piśmie, które trafiło do urzędów polskich miast. Organizacja miała w nim rzekomo prosić o zgodę na przeprowadzenie wiecu poparcia dla Rafała Trzaskowskiego.

Co zrobić, by nie ulec dezinformacji?

W wyżej wymienionych przypadkach podszywanie się mogło mieć na celu wzmożenie antyukraińskich nastrojów w Polsce, a także szkodzenie wizerunkowi Ukraińców lub przedstawienie w negatywnym świetle jednego z kandydatów na prezydenta. 

Aby nie ulec dezinformacji, warto sprawdzić, czy wiadomość pochodzi od autentycznej osoby lub organizacji. W tym celu można:

  • sprawdzić, kiedy postało konto, które próbuje się z nami skomunikować, i prześledzić jego aktywność,
  • odnaleźć oficjalną stronę internetową osoby lub organizacji i skorzystać z podanych linków do mediów społecznościowych,
  • nawiązać kontakt telefonicznie lub e-mailowo, jeśli na stronie są udostępnione takie drogi kontaktu.
11:21

4 min. czytania

Nawrocki i Trzaskowski na tle urn wyborczych. Z lewym górnym rogu napis „Fakty na bieżąco”

Pomyłki komisji wyborczych zawyżyły wynik Nawrockiego? Wyjaśniamy

Nawrocki i Trzaskowski na tle urn wyborczych. Z lewym górnym rogu napis „Fakty na bieżąco”

Bartłomiej Ziaja, dziennikarz Radia Kraków, trzy dni po wyborach prezydenckich zwrócił uwagę na zaskakujące wyniki z jednej z krakowskich komisji wyborczych. Jak zauważył w swoim wpisie na portalu X, w Obwodowej Komisji Wyborczej nr 95 w drugiej turze Rafał Trzaskowski miał 10 głosów mniej niż w pierwszej, a poparcie dla Karola Nawrockiego wzrosło ponad pięciokrotnie.

Jak wynika z danych dostępnych na stronie Państwowej Komisji Wyborczej, osoby głosujące podczas pierwszej tury w lokalu przy ul. Stawowej oddały 550 głosów na Rafała Trzaskowskiego i 218 na Karola Nawrockiego. W drugiej turze kandydat Koalicji Obywatelskiej miał tam zdobyć 540 głosów, a szef IPN – 1 132 głosy.

Dziennikarz Radia Kraków przekazał również, że według Jakuba Koska, przewodniczącego Rady Miasta Krakowa, członkowie obwodowej komisji przyznali się do błędu. Z kolei Elżbieta Raczyńska, dziennikarka z tej samej redakcji, napisała na portalu X, że postępowanie wyjaśniające w tej sprawie wszczęła okręgowa komisja wyborcza.

Poparcie dla Trzaskowskiego znacząco spadło w siedmiu komisjach

Wynikom z poszczególnych obwodów przyjrzał się również Radek Karbowski, twórca Skrótu politycznego – bazy danych na temat polityków. Sprawdził on, jaki procent głosów w pierwszej turze oddano w danej komisji na Magdalenę Biejat, na Szymona Hołownię, na Joannę Senyszyn, na Rafała Trzaskowskiego oraz na Adriana Zandberga. Porównał te dane z procentem głosów oddanych na Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze.

Według ustaleń Radka Karbowskiego poparcie dla Trzaskowskiego spadło o 15 punktów proc. i więcej w 140 komisjach. Jednak jak sam wskazał, zdecydowana większość z nich „to niewielkie komisje w zakładach leczniczych i DPSach”. Jeżeli pod uwagę weźmie się tylko „duże” komisje, można stwierdzić, że tych ze znaczącym spadkiem poparcia dla Rafała Trzaskowskiego jest siedem, łącznie ze wskazaną wyżej komisją w Krakowie.

Łącznie, jak obliczył Radek Karbowski, w 140 komisjach, w których poparcie dla kandydata KO znacząco spadło, oddano 6 788 głosów na Karola Nawrockiego. Tymczasem łącznie w tych wyborach kandydat popierany przez PiS wygrał przewagą 369 591 głosów.

Komisje częściej myliły się na niekorzyść Trzaskowskiego

Dane dostępne na stronie Państwowej Komisji Wyborczej przeanalizowali również dziennikarze Onetu. Wskazali oni 15 komisji, w których Trzaskowski lub Nawrocki w drugiej turze uzyskali ponad 200 proc. więcej głosów niż w pierwszej turze. W 12 przypadkach można mówić o potencjalnej pomyłce komisji na korzyść Nawrockiego, a w trzech – na korzyść Trzaskowskiego.

„Błędy te mogły skutkować zawyżeniem realnej przewagi Nawrockiego w wyborach o ok. 4,5 tys. głosów. Co bardzo ważne – nie wpłynęłoby to więc na ostateczny wynik i wygraną kandydata PiS” – zaznaczają autorzy artykułu.

Protesty rozstrzygnie Sąd Najwyższy

Popularność na portalu X zdobył hashtag #PrzeliczmyGłosy, pod którym znajdziemy m.in. wpisy sugerujące, że wybory prezydenckie mogły zostać sfałszowane (np. 1, 2, 3). Z dotychczasowych ustaleń wynika jednak, że nawet jeśli w niektórych komisjach błędnie policzono lub zaprotokołowano wyniki, nie były to nieprawidłowości na skalę, która mogłaby zmienić wynik wyborów.

– Obecnie wyniki głosowania w obwodowych komisjach wyborczych mogą zostać zweryfikowane wyłącznie przez Sąd Najwyższy, po złożeniu protestów wyborczych – przekazał Marcin Chmielnicki, rzecznik Państwowej Komisji Wyborczej, w komentarzu dla Onetu.

Zgodnie z Kodeksem wyborczym protest przeciwko wyborowi prezydenta wnosi się na piśmie do Sądu Najwyższego nie później niż w ciągu 14 dni od dnia podania wyników (art. 321). Dopiero po rozpoznaniu protestów właściwa izba Sądu Najwyższego rozstrzygnie o ważności wyboru prezydenta (art. 324). Protest może wnieść każdy wyborca (art. 82 par. 4).

Według ustawy o Sądzie Najwyższym będzie to cały skład Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (art. 26). Zdaniem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz) skład orzekający tej izby nie jest niezawisłym i bezstronnym sądem. Mimo to rozstrzygała ona o ważności ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego, wyborów do sejmu, a także wyborów prezydenckich w 2020 roku.

02.06.2025

16:44

3 min. czytania

Donald Tusk na tle sali sejmowej. W lewym górnym rogu napis „fakty na bieżąco”

Tusk poprosi o wotum zaufania? Wyjaśniamy, co to oznacza

Donald Tusk na tle sali sejmowej. W lewym górnym rogu napis „fakty na bieżąco”

Dziś (2 czerwca) o 20:00 czeka nas wystąpienie Donalda Tuska. Jak dowiedział się Polsat News, „w źródłach bliskich kierownictwu partii” premier zapowie wtedy zwrócenie się do Sejmu o wotum zaufania

Jeśli tak się stanie, wniosek premiera musi być rozpatrzony na najbliższym posiedzeniu Sejmu (art. 117 ust. 1 regulaminu Sejmu). Planowane jest ono na 3 i 4 czerwca.

Jak przebiega głosowanie nad wotum zaufania?

W Sejmie odbędzie się głosowanie, w którym Donald Tusk potrzebuje zdobyć zwykłą większość głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów (art. 160 Konstytucji). Obecnych musi być więc 230 posłów, a głosów „za” musi być więcej niż „przeciw”. 

Przed głosowaniem posłowie będą mogli wyłącznie zadawać premierowi pytania (art. 117 ust. 3 regulaminu Sejmu). Regulamin nie przewiduje wystąpień przedstawicieli kół i klubów przedstawiających ich własne stanowiska.

Co, jeśli rząd nie otrzyma wotum zaufania?

Jeśli Sejm nie uchwali wotum zaufania, premier będzie musiał złożyć dymisję całej Rady Ministrów (art. 162 ust. 2 pkt 1 Konstytucji). Do czasu powołania nowego rządu obowiązki sprawuje dotychczasowa Rada Ministrów (art. 162 ust. 3).

Jednocześnie rozpocznie się procedura powołania nowego rządu:

  • W pierwszym kroku prezydent wyznacza nowego premiera. Ten proponuje nowy skład Rady Ministrów. Prezydent wtedy oficjalnie powołuje nowy rząd. Następnie nowy premier wygłasza w Sejmie swoje exposé i prosi o wotum zaufania. Zdobywa je bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy posłów (art. 154 ust. 1–2 Konstytucji) – głosów „za” musi być więcej niż „przeciw” i wstrzymujących się.
  • Jeśli prezydent nie powoła nowego premiera lub Sejm nie udzieli mu wotum zaufania, to sami posłowie wybierają premiera i proponowanych przez niego ministrów. Znów wymagana jest bezwzględna większość głosów za nowym rządem (art. 154 ust. 3).
  • Jeśli to się nie uda, to znów prezydent powołuje premiera i ministrów, a Sejm znów głosuje nad wotum zaufania dla nowego rządu. Tym razem wystarczy zwykła większość głosów (art. 155 ust. 1).
  • Dopiero gdy i na tej drodze nie uda się stworzyć nowego rządu, prezydent skraca kadencję Sejmu i zarządza nowe wybory (art. 155 ust. 2).

Dlaczego premier wnioskuje o wotum zaufania?

To nie pierwszy raz, gdy premier być może wystąpi do Sejmu z wnioskiem o wotum zaufania dla swojego rządu w trakcie trwania kadencji. Ostatni raz stało się to 4 czerwca 2020 roku. Wówczas posłowie w większości potwierdzili swoje zaufanie wobec rządu Mateusza Morawieckiego

Jak wskazywało OKO.press, premier wykorzystał tę okazję, by wzywać Polaków do głosowania na Andrzeja Dudę. Miesiąc później odbyły się wybory, które Andrzej Duda wygrał.

Obecne doniesienia o możliwym wniosku o wotum zaufania również mają związek z wyborami prezydenckimi. Te jednak okazały się porażką dla obozu obecnego premiera. Szymon Hołownia postuluje szybką renegocjację umowy koalicyjnej. Bez wsparcia choćby jednego z obecnych koalicjantów – Polski2050, PSL lub Lewicy – rząd straci większość w parlamencie.

29.05.2025

14:32

4 min. czytania

Karol Nawrocki. W tle młotek sędziego. W lewym górnym rogu napis fakty na bieząco

Nawrocki vs. Onet. Dlaczego kandydat nie zdecydował się na tryb wyborczy?

Karol Nawrocki. W tle młotek sędziego. W lewym górnym rogu napis fakty na bieząco

26 maja portal Onet opublikował artykuł „Karol Nawrocki i tajemnice Grand Hotelu”, dotyczący okresu, gdy kandydat popierany przez PiS pracował jako ochroniarz w jednym z sopockich hoteli. Dziennikarze Jacek Harłukowicz i Andrzej Stankiewicz twierdzą, że dotarli do dwóch świadków gotowych zeznawać w sądzie, według których Nawrocki pośredniczył w sprowadzaniu do hotelu pracownic seksualnych.

Karol Nawrocki zapowiedział pozew cywilny przeciwko Onetowi oraz prywatny akt oskarżenia w trybie karnym. – Dziś w Polsce problemem jest prostytucja polityczna, która za obce pieniądze chce oddać Polskę – napisał w serwisie X.

Po publikacji tej zapowiedzi trwa dyskusja (np. 1, 2, 3, 4), dlaczego Nawrocki nie skorzystał z trybu wyborczego, by rozstrzygnąć sprawę przed drugą turą wyborów.

Czym jest tryb wyborczy?

Kodeks Wyborczy przewiduje (art. 111), że jeśli rozpowszechniane – także w prasie – materiały wyborcze, wypowiedzi lub inne formy agitacji zawierają informacje nieprawdziwe, przedstawiciel komitetu może wnieść do sądu wniosek m.in. o zakaz rozpowszechniania takich informacji lub o nakaz ich sprostowania.

Sąd okręgowy ma wówczas 24 godziny na rozpoznanie wniosku. W ciągu kolejnej doby strony mogą złożyć zażalenie do sądu apelacyjnego, które sąd rozpatruje w ciągu kolejnych 24 godzin. Postanowienie sądu II instancji jest ostateczne i podlega natychmiastowemu wykonaniu. 

Czy artykuł Onetu to agitacja wyborcza?

Aby sąd rozpatrzył pozew Nawrockiego przeciwko Onetowi w trybie wyborczym, to musiałby uznać publikację za agitację wyborczą.

– W tym konkretnym przypadku Onet może przecież tłumaczyć, że jego tekst ma charakter informacyjny i obiektywny. Za agitację należałoby zaś uznać materiały o charakterze nakłaniającym lub zachęcającym do głosowania w określony sposób – mówił w „Gazecie Prawnej” mecenas Mateusz Grzech.

Podobne wątpliwości formułował Bartosz Lewandowski, prawnik związany z organizacją Ordo Iuris. Lewandowski wskazywał, że „taki tryb jest praktycznie niemożliwy do zastosowania w tym przypadku”.

Przywołał przy tym sprawę Marka Jakubiaka przeciwko „Gazecie Wyborczej” z 2020 roku, która dotyczyła artykułu przekonującego o fałszowaniu list poparcia dla tego kandydata. Sąd stwierdził wówczas, że o ile ustalenia gazety są niekorzystne dla Jakubiaka, o tyle nie propagują żadnego z kandydatów, więc nie są przykładem agitacji (sygn. akt I Ns 9/20).

Skuteczne pozwy przeciwko mediom w trybie wyborczym

Osoby przekonane, że Karol Nawrocki mógłby skorzystać z trybu wyborczego, wskazują na przypadki z przeszłości: komitetom wyborczym zdarzało się skutecznie pozywać media właśnie w tym trybie.

– Kiedyś prawo stanowiło, że agitację wyborczą mogą prowadzić wyłącznie komitety wyborcze. […] Dziś przyjmuje się natomiast, że agitację wyborczą może prowadzić każdy. Za agitację można więc uznać każdy tekst (również ten napisany przez dziennikarzy), który wpisuje się w toczącą się kampanię i może potencjalnie przesądzić o wyniku wyborów – mówiła w „Gazecie Prawnej” adwokat Dorota Brejza.

Adwokat wskazała też sprawy, które sama prowadziła, np. w związku z wypowiedzią Cezarego Gmyza na antenie TVP Info, dotyczącą sprawy jej męża – europosła Koalicji Obywatelskiej Krzysztofa Brejzy.

Premier Donald Tusk w Polsat News przypomniał z kolei sprawę z 2019 roku, gdy Konfederacja pozwała w trybie wyborczym TVP za sondaż nieuwzględniający jej wyniku, mimo że ta osiągnęła w nim 5 proc. poparcia. Sąd przychylił się wówczas do wniosku Konfederacji i rozpatrzył sprawę w trybie wyborczym. 

Sąd uznał, że prezentacja sondaży podczas kampanii stanowi istotny element agitacji wyborczej, szczególnie dla komitetów, które walczą o przekroczenie progu wyborczego (sygn. akt I Ns 34/19)

Skąd biorą się różnice w orzecznictwie? 

Eksperci zauważają, że sądy nie są jednomyślne w ocenie takich spraw. W Wirtualnych Mediach dr hab. Michał Zaremba z Uniwersytetu Warszawskiego komentował, że część sądów przyjmuje, że wystarczy, by wypowiedzi były przekazywane w związku z trwającą kampanią, by uznać je za agitacyjne. 

– Inne wymagają, by – jak to ujął jeden z sądów – publikacje prasowe zmierzały do wywarcia wpływu na proces wyborczy, poprzez pośrednie chociażby wskazywanie wyborcom określonych preferencji głosowania, w określony sposób lub na określonego kandydata – tłumaczył dr hab. Zaremba.

Finalnie Karol Nawrocki nie skorzystał z trybu wyborczego. 

23.05.2025

15:52

4 min. czytania

Tytułowa okładka do faktów na bieżąco

Reklamy scamów z wizerunkami polityków zalewają media społecznościowe

Tytułowa okładka do faktów na bieżąco

Jesteśmy na finiszu kampanii prezydenckiej, co sprawia, że w sieci pojawia się coraz więcej treści politycznych – również tych promowanych za pomocą reklam. Facebook jest zalewany scamami, które łączą fałszywe treści polityczne z oszustwami dotyczącymi wyłudzania danych. 

Reklamy zawierają nie tylko nieprawdziwe informacje widoczne na obrazkach czy niebezpieczne linki. W części reklam pojawiają się treści zmodyfikowane przy pomocy AI. W ten sposób stworzono deepfaki z fałszywymi wypowiedziami polityków. 


Poza wizerunkami znanych osób reklamy scamów zawierają kontrowersyjne treści

Większość reklam, które udało nam się zidentyfikować jako scamy, koncentrowało się na Rafale Trzaskowskim i na Karolu Nawrockim (1, 2). Poza twarzami polityków pojawiały się tam również chwytliwe tematy: emerytury, tajemnice państwowe, ukrywanie prywatnych spraw przed wyborcami. 

Sensacyjne (i nieprawdziwe) informacje mogą być wykorzystane na wiele różnych sposobów – ze szkodą dla użytkowników internetu. W ten sposób może dojść do kradzieży danych osobowych bądź do wyłudzenia pieniędzy. 

Fałszywy przekaz z ukrytym scamem

Jeden z profilów, który publikuje reklamy z kandydatami na prezydenta, nazywa się Skandaliczna Polska. Promuje on posty z opisem: „Karol Nawrocki ukrywał przed Polakami źródła swoich dochodów w obawie, że ludzie się o tym dowiedzą. Rafał Trzaskowski ujawnił prawdę podczas debaty na żywo!”. 

Link pod wpisem rzekomo prowadzi do strony gazeta.pl. Po kliknięciu zostajemy przeniesieni do artykułu opisującego inwestowanie, pobranego ze strony skarbiec.pl

Zrzut ekranu z platformy Facebook, na której widnieją reklamy scamów z użyciem wizerunków kandydatów na prezydenta.

Źródło: Facebook.com, 23.05.2025

Ten sam profil udostępniał posty z reklamami zawierające opis [pisownia oryginalna]:Rafał Trzaskowski ujawnia prawdę o Donaldzie Tusku – teraz grozi mu więzienie!”. W reklamie pojawiają się różne wersje zdjęcia premiera Donalda Tuska oraz link rzekomo prowadzący do strony amazon.pl. Po przekierowaniu trafiamy jednak ponownie na tekst o inwestowaniu pieniędzy. 

Zrzut ekranu z platformy Facebook, na której widnieją reklamy scamów z użyciem wizerunku premiera Donalda Tuska.

Źródło: Facebook.com, 23.05.2025

W reklamach scamów użyto także technologii deepfake

W Demagogu wiele razy opisywaliśmy filmy z wizerunkiem osób publicznych stworzone przy użyciu technologii deepfake (1, 2). Znana twarz miała uwiarygodnić oszustwo, którego celem było wyłudzenie naszych danych czy pieniędzy.

Kolejnym profilem na Facebooku udostępniającym scamowe reklamy są Wiadomości Polskie. Można znaleźć na nim wideo, w którym wykorzystano wystąpienie prezydenta Andrzeja Dudy. W opisie czytamy [pisownia oryginalna]: „Masz 50 lat lub więcej? To może zmienić Twoje życie!”. 

Deepfake’owe wideo ukazuje Andrzeja Dudę przemawiającego do narodu w sprawie „nowego programu wsparcia finansowego dla osób po 50 roku życia”. Po kliknięciu w link ukazała nam się strona prezentująca rzekomo usługi biznesowe o nazwie Monetariumasty. Po analizie odkryliśmy, że jest to kolejna platforma wyłudzająca dane osobowe oraz pieniądze

Zrzut ekranu z platformy Facebook, na której widnieją reklamy scamów z użyciem wizerunku prezydenta Polski Andrzeja Dudy.

Źródło: Facebook.com, 23.05.2025

Czy scamowe reklamy to kolejny element rosyjskiej propagandy?

W niektórych profilach, które analizowaliśmy, dostrzegalne są elementy mogące sugerować wpływy rosyjskie. Jedna z polskich reklam politycznych udostępniana przez profil Wydarzenia Polska przeplata się z reklamami urządzeń sanitarnych, w których użyto języka rosyjskiego. W wersji z obrazkiem przedstawiającym Rafała Trzaskowskiego czytamy [pisownia oryginalna]: „Głosowaliśmy na próźno? Ujawniono prawdę o schematach Trzaskowskiego”.

Innym przykładem jest reklama, w której zamiennie widzimy kandydatów na prezydenta oraz zdjęcia rosyjskiego miasta Królewiec

Zrzut ekranu z platformy Facebook, na której widnieją reklamy scamów przeplatających się z wizerunkami kandydatów na prezydenta i rosyjskiego miasta Królewiec.

Źródło: Facebook.com, 23.05.2025

Uważaj na sensacyjne treści w reklamach

Reklamy z udziałem polityków mogą wzbudzić emocje i stanowić dla odbiorców zachętę, aby kliknęli w podejrzany link. Podszywanie się pod znane profile, pojawiające się fałszywe komentarze czy podejrzane linki – to kilka z czynników wskazujących na to, że dany post jest scamem

Od 2020 roku działa w Polsce Lista Ostrzeżeń przed niebezpiecznymi stronami stworzona przez CERT Polska. Na bieżąco są uzupełniane na niej nazwy niebezpiecznych domen, które oszukują użytkowników sieci i wyłudzają od nich dane. W przypadku spotkania się z tego typu działalnością warto zgłosić to na stronie CERT

16.05.2025

21:58

5 min. czytania

przycisk ddos, wpis na x i napis fakty na bieżąco

Fałszywy atak na stronę PO? Hakerzy się do niego przyznali

przycisk ddos, wpis na x i napis fakty na bieżąco

Szef kancelarii premiera Jan Grabiec poinformował 16 maja około 13:00, że od godz. 9:00 trwa atak DDoS na strony Platformy Obywatelskiej. „Główna strona PO oraz dodatkowa – przeznaczona na wpłaty na kampanię, zostały tymczasowo wyłączone. Współpracujemy z CERT NASK w sprawie przywrócenia funkcjonalności” – napisał w serwisie X.

Po godzinie 16:00 premier i przewodniczący PO Donald Tusk napisał na portalu X, że za atakiem stała „grupa rosyjskich hakerów działających na Telegramie”. Dodał, że celem są także strony Lewicy i PSL.

Dodatkowo w rozmowie z Polsat News dyrektor pionu mediów i komunikacji NASK Jacek Dziura potwierdził, że za ataki DDoS na niektóre polskie strony internetowe „odpowiada prorosyjska grupa haktywistyczna NoName057”.

Grupa NoName057 przyznała się do ataku

NoName057 to prorosyjska grupa hakerska, która już w przeszłości atakowała strony internetowe polskich instytucji, banków, giełdy, Profilu Zaufanego czy infrastruktury krytycznej (np. 1, 2, 3).

Grupa ta zarówno na platformie X, jak i na Telegramie około 10:00 przyznała się do ataku DDoS nie tylko na stronę PO i PSL, lecz także na systemy zakupowe PGNiGPGE, stronę platformy zakupowej Marketplanet OnePlace i stronę Polskiego Holdingu Obronnego. Na dowód udostępniła linki do check-host.net. 

Pod jednym z linków znajdziemy raport, zgodnie z którym około 9:30 czasu polskiego serwer platforma.org nie był w stanie obsłużyć żądania osoby, która próbowała wejść na stronę (błąd 503). Witryna psl.pl, zgodnie z raportem, również była nieosiągalna, ponieważ serwer potrzebował zbyt wiele czasu na odpowiedź.

Sprawdziliśmy, że obecnie (16 maja, godz. 22:01) strony platforma.org i psl.pl są dostępne dla osób wchodzących na nie z Polski. Na stronę PO nie można się jednak dostać przez VPN, czyli przez wirtualny „tunel”, np. z Azji czy Ameryki. 

Czym jest atak DDoS i co oznacza błąd 503?

Jak wyjaśniono na stronie Mozilla Developer Network, częstymi przyczynami błędu 503 są wyłączenie serwera z powodu konserwacji oraz przeciążenia

Podczas konserwacji administratorzy serwera mogą tymczasowo kierować cały ruch na komunikat 503. Natomiast w przypadku przeciążenia serwer automatycznie odrzuca żądania i pokazuje komunikat 503, by w sytuacji, gdy osiągnięto limity pamięci, procesora czy puli połączeń, zapobiec poważniejszym awariom.

DDoS to z kolei skrót od Distributed Denial of Service – rozproszonej odmowy usługi. Chodzi o sytuację, w której prawidłowe działanie sieci komputerowej lub strony internetowej zostaje celowo zaburzone przez bardzo dużą liczbę użytkowników jednocześnie wysyłających dane (np. próbujących wejść na stronę).

To tylko inscenizacja?

O 17:30 policyjne Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości poinformowało na portalu X, że realizuje czynności procesowe (przyjęcie zawiadomienia o przestępstwie, przesłuchania) w związku z tymi atakami. „Ataki skierowane były na domeny różnych podmiotów publicznych”czytamy we wpisie CBZC.

Dwie minuty później Jakub Krysiewicz, szef firmy dostarczającej oprogramowanie dla firm zajmujących się handlem detalicznym, opublikował w serwisie X wpis, w którym stwierdził, że na serwerze platforma.org zostało ustanowione przekierowanie do wyświetlania komunikatu 503”. W kolejnym wpisie Krysiewicz stwierdził, że serwery stron PO i PSL „były cały czas dostępne”.

Wpisy Jakuba Krysiewicza zdobyły tysiące reakcji i setki tysięcy wyświetleń. Zareagował na nie m.in. Krzysztof Stanowski, pytając: „Czy ja dobrze rozumiem, że atak hakerski na stronę Platformy nie jest atakiem hakerskim tylko inscenizacją?”. Z kolei Jacek Sasin napisał [pisownia oryginalna]: „To się nie dzieje. Upozorowali atak hakerski żeby przykryć finansowanie kampanii Trzaskowskiego z zagranicy?! To się w palę nie mieści!”.

Ekspert potwierdza atak prorosyjskiej grupy

Podzieliliśmy się ustaleniami Jakuba Krysiewicza z ekspertem w dziedzinie cyberbezpieczeństwa Mateuszem Chrobokiem. Jego zdaniem wiele wskazuje na to, że za problemami ze stroną PO naprawdę stoi grupa NoName057.

Jak wyjaśnia Chrobok, prorosyjska grupa od lat rozwija swoje narzędzie o nazwie DDoSia, w którym wybiera listę celów i pozwala „ochotnikom” dołączyć do atakowania serwerów. Celami na dziś, zgodnie z informacjami dostępnymi w tym narzędziu, są m.in.:

  • gkpge.pl – Polska Grupa Energetyczna,
  • pgnig.pl – Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo,
  • samorzad.gov.pl – centralny system utrzymujący strony internetowe polskich samorządów,
  • lodzkie.pl – oficjalny serwis Urzędu Marszałkowskiego Województwa Łódzkiego,
  • polskapress.pl – strona wydawcy mediów regionalnych,
  • bezpartyjnisamorzadowcy.pl – strona Bezpartyjnych Samorządowców,
  • klub-lewica.org.pl – strona parlamentarnego klubu Lewicy,
  • trzeciadroga.org – strona komitetu wyborczego Trzeciej Drogi z wyborów parlamentarnych,
  • kukiz15.org – strona partii Kukiz’15.

Obecnie (16 maja, godz. 21:51) na liście nie ma stron PO i PSL. Znajdziemy na niej jednak strony innych formacji politycznych. Jak tłumaczy Mateusz Chrobok, cele aktualizowane są zwykle co kilka godzin. Nie wyklucza przez to, że jeszcze rano celami były strony platforma.org. i psl.pl.

Ekspert wskazuje, że celem hakerów jest atak na serwery, który ma sprawić, że strony nie będą funkcjonować. W przypadku strony PO serwer odpowiadał wyświetlaniem błędu 503. Mateusz Chrobok z jednej strony nie przesądza, czy to wynik działania administratorów, którzy próbowali zapanować nad nadmiernym ruchem na stronie, czy efekt przeciążenia serwera. Z drugiej strony jednak zaznacza, że grupa NoName057 od dawna celuje w Polskę, a wyżej przedstawione fakty wskazują na to, że „nie ma sensu wierzyć w teorie spiskowe związane z tą sytuacją”.

14:47

2 min. czytania

Deklaracja wierności wobec Tuska – kto wrzuca ankiety do skrzynek wyborców PO?

Od kilku dni w internecie pojawia się wiele doniesień na temat nietypowych ankiet dla wyborców Platformy Obywatelskiej (PO). Znajduje się w nich deklaracja przyjmowania rodzin uchodźców do własnych domów – zdaniem niektórych to przemyślana kampania dezinformacyjna. Wyjaśniamy, skąd mogą brać się te ankiety.

Kwestia rozsyłania ankiet pt. „Deklaracja wierności Tuskowi” z zobowiązaniem do przyjmowania uchodźców do własnych domów wzbudziła zainteresowanie m.in. w Małopolsce, gdzie niektórzy mieszkańcy mieli znaleźć takie kartki w swoich skrzynkach na listy. Sprawę opisali  dziennikarze z Radia Kraków, którzy mówili o przypadkach dezinformacji przedwyborczej.

Na początek zaznaczmy, że treść deklaracji nie pochodzi od Platformy Obywatelskiej ani od komitetu Rafała Trzaskowskiego. Prześledziliśmy różne wzmianki na ten temat i ustaliliśmy, że takie ankiety pierwotnie pojawiły się jako złośliwe żarty wobec osób (1, 2, 3), które chciałyby oddać swój głos na kandydata z ramienia PO. Wiele osób nawoływało do tego, by rozsyłać takie ulotki do określonej grupy wyborców.

Zrzut ekranu z wpisu z fałszywą deklaracją dla wyborców PO.

Fot. Facebook.com

Niektórzy sygnalizowali (1, 2), że otrzymywali takie ankiety od swoich sąsiadów niedługo po tym, jak wywieszali banery wyborcze z wizerunkiem kandydata, na którego chcieli oddać głos.

Zrzut ekranu z wpisu z ankieta dla wyborców PO i sygnałem kto otrzymuje takie ankiety.

Fot. Facebook.com

Trudno ustalić, czy te działania są częścią większej kampanii dezinformacyjnej, czy może – co prawdopodobne – trollingiem prowadzonym przez różnych, niezależnych od siebie internautów. Pewne jest to, że wątki migrantów i uchodźców są obecne w kampanii i mogą być wykorzystywane do polaryzowania opinii publicznej, do antagonizowania różnych grup i do wprowadzania ludzi w błąd. Zachęcamy, by w okresie przed dniem wyborów zwracać szczególną uwagę na przejawy dezinformacji i weryfikować pojawiające się informacje.

12:02

3 min. czytania

Wpis Magdaleny Biejat z X na tle słupków sondażowych. W lewym górnym rogu napis fakty na bieżąco

Biejat zmanipulowała wyniki sondażu? Sprawdziliśmy to

Wpis Magdaleny Biejat z X na tle słupków sondażowych. W lewym górnym rogu napis fakty na bieżąco

15 maja na kontach Magdaleny Biejat w mediach społecznościowych opublikowano wyniki sondażu z „Newsweeka” (np. 1, 2, 3). Z grafiki wynika, że respondenci odpowiadali na pytanie: „Kto najlepiej zadba o prawa kobiet?”. Największa grupa osób – 25 proc. – miała stwierdzić, że taką osobą będzie właśnie Biejat.

Wpis Magdaleny Biejat z wykresem

Fot. X / @MagdaBiejat / zrzut ekranu

Wśród komentarzy pod wpisem kandydatki pojawiły się zarzuty manipulacji. Użytkownicy serwisu X zaproponowali notkę, według której przy przedstawianiu wyniku sondażu pominięto Joannę Senyszyn, choć uzyskała w nim wynik lepszy niż ostatni przedstawiony kandydat – Adrian Zandberg.

Jako źródło do notki podano wpis Łukasza Michnika, rzecznika prasowego Nowej Lewicy, który sfotografował papierowe wydanie „Newsweeka” z wynikami wspomnianego sondażu. Badanie rzeczywiście uwzględnia wyniki wszystkich 13 kandydatów i kandydatek na prezydenta. Na wykresie opublikowanym na kontach Magdaleny Biejat widać natomiast wyniki tylko siedmiu kandydatów.

Wpis rzecznika Lewicy ze zdjęciami z gazety

Fot. X / @michniklukasz / zrzut ekranu

Wykres zgodny z wersją z internetu – ale bez przypisu

Czy to celowa manipulacja sztabu kandydatki Lewicy? Okazuje się, że wykres w dokładnie tej samej wersji, co na grafikach z kont Biejat, znajdziemy na stronie internetowej „Newsweeka”.

wykres ze strony Newsweek.pl o prawach kobiet

Zrzut ekranu ze strony Newsweek.pl

Dlaczego uwzględniono tam wyniki wyłącznie siedmiu kandydatów? Pod ostatnim z serii wykresów znajduje się przypis „Uwzględniono tylko kandydatów, którzy choć w jednej kategorii uzyskali co najmniej 5 proc. wskazań”

wykres ze strony Newsweek.pl z przypisem

Zrzut ekranu ze strony Newsweek.pl

Wyniki innych kandydatów

Na podstawie papierowego wydania „Newsweeka” (nr 20, 11.05.2025, s. 13–15) możemy potwierdzić, że Grzegorz Braun, Joanna Senyszyn, Artur Bartoszewicz, Krzysztof Stanowski, Marek Jakubiak, Maciej Maciak i Marek Woch, czyli polityczki i politycy nieuwzględnieni na wykresie, nie uzyskali w odpowiedzi na żadne z pytań 5 proc. wskazań.

Za to kandydaci uwzględnieni na wykresie, którzy w odpowiedzi na pytanie „Kto najlepiej zadba o prawa kobiet?” dostali mniej niż 5 proc. wskazań, mieli wyższy wynik przy innych pytaniach: o bezpieczeństwo Polski w świecie (Hołownia – 7 proc., Braun – 5 proc.), o interesy przedsiębiorców (Hołownia – 7 proc.), o prawa pracowników (Zandberg i Hołownia – po 6 proc.).

Warto patrzeć na przypisy i na metodologię

Być może osoby, które stworzyły grafikę opublikowaną na stronie Magdaleny Biejat, po prostu skopiowały ją ze strony internetowej Newsweeka. Nie znamy i dlatego nie oceniamy ich intencji. Na pewno jednak, aby uniknąć zarzutów o manipulację, osoby te powinny uwzględnić wspomniany przypis, ewentualnie powinny wziąć pod uwagę wszystkie wyniki, dostępne w papierowym wydaniu Newsweeka.

Jak widać na tym przykładzie, przypisy mogą zmienić interpretację wyników. Dlatego warto na nie zwracać uwagę, tak samo, jak na metodologię badania. Zgodnie z informacjami na stronie internetowej, wykonała je Opinia24 dla Newsweeka w dniach 5–7 maja na reprezentatywnej próbie 1001 dorosłych Polaków metodą CATI (czyli techniką wywiadów telefonicznych wspomaganych komputerowo).

15.05.2025

18:52

17 min. czytania

Kampania z importu za 460 tys.? NASK alarmuje, Meta zaprzecza. Kto za to zapłacił?

Aktualizacja 16.05.2025. Uzupełniliśmy artykuł o odpowiedzi, jakie zostały przesłane nam przez NASK oraz Metę. Pełne odpowiedzi umieszczamy na końcu artykułu.

Tuż przed niedzielnymi wyborami prezydenckimi Ośrodek Analizy Dezinformacji NASK opublikował komunikat ostrzegający o możliwej próbie ingerencji w kampanię wyborczą. Na Facebooku pojawiły się reklamy polityczne, które zgodnie z doniesieniami NASK mogły być sfinansowane z zagranicy.

komunikacie przekazano, że działania te „pozornie miały wspierać jednego z kandydatów i dyskredytować innych”. Przekazy reklamowe dotyczyły w szczególności Rafała Trzaskowskiego, Karola Nawrockiego i Sławomira Mentzena. Po analizie reklam można jednak stwierdzić, że głównie promują one Rafała Trzaskowskiego i w sposób negatywny odnoszą się do dwóch kandydatów: K. Nawrockiego i S. Mentzena.

Sztab Rafała Trzaskowskiego poinformował, że 13 maja przekazał informację do NASK oraz Mety o opisywanych kampaniach, jednocześnie zaprzeczając, że są to działania komitetu. Platforma Obywatelska złożyła pozew „w związku z naruszeniem naszych dóbr osobistych przez Sławomira Mentzena”. Lider Konfederacji stwierdził, że „Platforma nielegalnie finansuje kampanię wyborczą!”.

Niedługo potem NASK poinformował, że po ich interwencji Meta zablokowała wspomniane reklamy. Jednocześnie niektóre zostały usunięte przez platformę (w procesie weryfikacji reklam), inne zaś, o tej samej treści nadal były w przeszłości promowane.

Profile działają już od marca. Meta: „Reklamy nie zostały zablokowane”

Dziennikarze WP.pl odkryli, że wspomniane w informacji NASK reklamy pojawiły się na dwóch profilach: Wiesz Jak Nie JestStół Dorosłych. Oba zostały założone pod koniec marca (odpowiednio 28 i 31). Konta miały promować klipy wideo, przypominające sondę uliczną. Jej uczestnicy wygłaszali niepochlebne opinie na temat Karola Nawrockiego i Sławomira Mentzena oraz chwalili działalność Rafała Trzaskowskiego.

Ze względu na to, że w komunikacie NASK nazwy tych kont nie zostały wymienione, przesłaliśmy pytania, by doprecyzować, czy tylko te dwa profile zostały zauważone przez instytut. Zapytaliśmy również o to, kiedy NASK zidentyfikował podejrzane spoty i jak szybko na nie zareagował. Na podejrzaną kampanię uwagę zwracał co najmniej od 12 maja Wojciech Mucha, dziennikarz. Były minister cyfryzacji Janusz Cieszyński zgłaszał reklamy do Mety już 20 kwietnia.

Sprawę rzekomego finansowania kampanii uderzającej w niektórych kandydatów na prezydenta komentował właściciel Facebooka. W odpowiedzi na pytania zadane przez dziennikarzy Wirtualnej PolskiAgencji Reutera firma stwierdziła, że wbrew informacji podanej przez NASK reklamy nie zostały zablokowane. Finansowana kampania promująca nagrania miała „po prostu dobiec końca”.

Z informacji, które znajdziemy w Bibliotece Reklam profilu Wiesz Jak Nie Jest, wynika, że ostatnia kampania promująca materiały wideo była realizowana w okresie od 6 do 14 maja. W tym samym przedziale czasowym reklamowano materiały z konta Stół Dorosłych. Pojedyncze materiały reklamowe są oznaczone jako usunięte (w procesie weryfikacji reklam, nie na skutek zgłoszenia NASK), ze względu na naruszenie standardów dotyczących reklam, nie mamy jednak informacji, kiedy dokładnie miało to miejsce. Pozostałe reklamy są nieaktywne, lecz promowane w nich nagrania wciąż są dostępne w Bibliotece Reklam i można je obejrzeć.

Materiał z Biblioteki Reklam profilu Wiesz Jak Nie Jest z reklamą promowaną w okresie 6-14 maja

Dwa profile i kampania warta setki tysięcy złotych

Sprawdziliśmy, ile dokładnie pieniędzy wydano na polityczne spoty. Zgodnie z informacjami z Mety reklamy na obu profilach kosztowały w sumie ponad 460 tys. zł. Zgodnie z raportem Biblioteki Reklam w okresie ostatnich 30 dni, między 13 kwietnia a 12 maja wydatki wyniosły w sumie ponad 450 tys. zł. Z kolei w okresie od 6 do 12 maja wydano ponad 186 tys. zł. Jak podaje NASK, tylko w ciągu ostatnich siedmiu dni oba profile wydały więcej na materiały polityczne niż jakikolwiek zarejestrowany komitet wyborczy.

Wydatki na reklamy obydwu profilu z ostatnich 7 dni

Wydatki na reklamy obydwu profilu z ostatnich 30 dni

Wydatki na reklamy obydwu profilu z ostatnich 90 dni

Co ważne, niektóre z niedopuszczonych do promocji treści przez Facebooka na profilu Wiesz Jak Nie Jest miały dokładnie te same treści, co materiały, które w czasie trwania akcji były nadal dostępne. Nie jest jasne, dlaczego niektóre materiały z takimi samymi treściami były niedopuszczane przez Metę, a inne nadal były promowane. Zadaliśmy w tej sprawie pytania Mecie.

Uczestnikami sond ulicznych nie byli przypadkowi przechodnie

Według WP część z osób biorących udział w nagraniach nie znalazła się w nich przypadkowo. Byli to aktywiści i działacze społeczni, którzy zostali poproszeni o wystąpienie w „przedwyborczej kampanii społecznej”.

Z częścią osób występujących w „sondach” skontaktowali się członkowie fundacji Akcja Demokracja. Organizacja działająca od 2015 roku podaje, że jej celem jest podejmowanie działań na rzecz „lepszego, bardziej sprawiedliwego społeczeństwa”. 

Szymon Jadczak i Patryk Słowik skontaktowali się z przedstawicielami fundacji. Jak opisali w artykule, członkowie Akcji Demokracja zgodzili się pomóc znaleźć ochotników do nagrań na prośbę „osób działających w imieniu firmy, która od kilku lat jest dostawcą usług informatycznych dla Akcji Demokracji”. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że jest to firma zagraniczna z Węgier.

oświadczeniu Akcja Demokracja odcina się od facebookowych profili publikujących opisywane spoty polityczne.

Czy mamy do czynienia z ingerencją z zewnątrz?

Autorom artykułu udało się odkryć firmę, która mogła być odpowiedzialna za całą akcję. Jak przeczytamy w tekście, wspominanym „dostawcą usług informatycznych dla Akcji Demokracji” jest węgierska firma Estratos z siedzibą w Wiedniu.

Na stronie przedsiębiorstwa znajdujemy informację, że współpracuje ono z organizacjami pozarządowymi, pomagając im w organizowaniu kampanii zbierania funduszy. Dodatkowo, jak opisuje WP, Estratos zajmuje się również cyfrowym marketingiem politycznym.

Informacje o zagranicznym źródle finansowania reklam politycznych publikowanych na Facebooku skomentowała także Meta. Jak opisała redakcja Reutersa, rzecznik firmy stwierdził, że: „Każdy, kto chce wyświetlać na naszych platformach reklamy związane z kwestiami społecznymi, wyborami lub polityką, musi przejść proces weryfikacji, aby udowodnić swoją tożsamość i to, że mieszka w kraju, w którym wyświetla reklamy”.

Koncern Meta poinformował także, że administrator obu profili potwierdził swoją tożsamość i znajduje się w Polsce. Fakt, że dany profil prowadzony był w Polsce, nie wyklucza jednoznacznie zagranicznego wpływu. Nadal nie ma także jasnych informacji dotyczących finansowania tych kampanii promowanych w mediach społecznościowych. Zwłaszcza że dane adresowe i telefon na wskazanych profilach były fałszywe (pod podanymi adresami nie zarejestrowano powiązanych z kontami przedsiębiorstw). 

Może to oznaczać, że osoba zakładająca konto użyła fałszywych danych. W związku z tym zapytaliśmy Metę, w jaki sposób odnosi się do faktu, że na wskazanych profilach znajdowały się nieprawdziwe informacje, a mimo to w okresie wyborczym w Polsce udało się przeprowadzić kampanię polityczną za setki tysięcy złotych.

Obecnie, wbrew sugestiom NASK, brakuje twardych dowodów wskazujących na to, że były to działania inspirowane z zewnątrz. Jednocześnie takiej sytuacji nie możemy na tę chwilę wykluczyć. Jesteśmy w trakcie analizy potencjalnych wpływów z zewnątrz. W związku z tym skierowaliśmy pytanie do NASK o to, na jakiej podstawie instytut stwierdził, że może to być ingerencja zewnętrzna

Szereg pytań w związku z tą sprawą skierowaliśmy zarówno do Mety, jak i do Naukowej Akademickiej Sieci Komputerowej. Meta w odpowiedzi informuje, że:

„Każdy użytkownik, który chce publikować na naszych platformach reklamy związane z kwestiami społecznymi, wyborami lub polityką, musi przejść proces weryfikacji, aby potwierdzić swoją tożsamość oraz fakt, że rezyduje w kraju, w którym zamieszcza te reklamy. Z naszych ustaleń wynika, że administrator powiązany z tymi stronami potwierdził swoją tożsamość i znajduje się w Polsce. Nie znaleźliśmy żadnych dowodów na zagraniczną ingerencję”.

Fałszywe konta, prawdziwe pytania – kto za to zapłacił? Pytanie o finansowanie kampanii

Zarówno komunikat opublikowany przez NASK, jak i doniesienia medialne ujawnione przez Wirtualną Polskę rodzą szereg pytań dotyczących rzekomej próby ingerencji w proces wyborczy w Polsce. Wątpliwości budzi m.in. brak jednoznacznego potwierdzenia, czy profile „Wiesz Jak Nie Jest” i „Stół Dorosłych” to te same i jedyne konta, które według NASK mogły stanowić narzędzie zagranicznej ingerencji. Nie wiadomo również, na jakiej podstawie instytut wysnuł wnioski o „pozornym” wsparciu jednego z kandydatów ani jakie państwa miałyby stać za taką operacją wpływu.

Kluczowe znaczenie mają też pytania o procedury: w jaki sposób NASK identyfikował podejrzane profile, od kiedy je monitorował, kiedy przekazał swoje ustalenia Mecie, a także jak odpowiedziała na to platforma. Brakuje także jasności co do statusu reklam – NASK twierdzi, że zostały one zablokowane, podczas gdy Meta i publicznie dostępna biblioteka reklam wskazują co innego.

Z kolei po stronie Mety otwarte pozostają pytania o mechanizmy weryfikacji pochodzenia kont, sposoby reagowania na zgłoszenia ze strony instytucji państwowych oraz brak konsekwencji w moderowaniu reklam zawierających tożsame treści. Niepokój budzi również fakt, że pomimo użycia fałszywych danych kontaktowych na profilach, możliwe było przeprowadzenie szeroko zakrojonej kampanii reklamowej – i to w okresie obowiązywania zabezpieczeń przed wyborami, wprowadzonych przez sam koncern.

Podkreślamy, że nie ma na ten moment żadnych dowodów na to, że są to działania inspirowane z zewnątrz. Sprawę nadal analizujemy pod kątem ewentualnych wpływów z zagranicy.

Co więcej, jeśli kampanie reklamowe prowadzone z wykorzystaniem fałszywych danych kontaktowych o niejasnych powiązaniach mogły osiągnąć taką skalę, to kluczowe pytanie brzmi: kto za to zapłacił – i z jakich środków?

W świetle zbliżających się wyborów prezydenckich tak istotne rozbieżności i brak jednoznacznych odpowiedzi ze strony zarówno instytucji publicznej, jak i globalnej platformy społecznościowej rodzą poważne pytania o skuteczność i przejrzystość mechanizmów mających chronić proces demokratyczny przed manipulacją i dezinformacją.

Pytania, które zadaliśmy NASK:

  1. Czy konta wspomniane w komunikacie wysłanym przez NASK to profile „Wiesz Jak Nie Jest” i „Stół Dorosłych”, o których informuje Wirtualna Polska w swoim artykule?
  2. Czy są to jedyne profile, które zidentyfikował NASK jako możliwą ingerencję w wybory prezydenckie w Polsce? 
  3. Na jakiej podstawie NASK stwierdził, że może to być ingerencja zewnętrzna? 
  4. W jaki sposób NASK zidentyfikował podejrzane profile?
  5. Od kiedy NASK monitorował działalność tych stron na Facebooku?
  6. Czy i kiedy NASK zgłosił potencjalnie nieprawidłowości i swoje podejrzenia dot. działalności tych profili na Facebooku właścicielowi platformy Mecie?
  7. Czy i kiedy NASK dostał odpowiedzi od Mety?
  8. Dlaczego NASK poinformował, że reklamy zostały zablokowane, czemu przeczy sam właściciel Facebooka, Meta oraz fakt, że blokady nie widać w bibliotece reklam?
  9. Jak NASK odnosi się do stwierdzenia Mety o tym, że osoba administrująca oba profile znajdowała się w Polsce? Czy NASK ma dowody lub podejrzenia tego, że jest to zewnętrzna ingerencja w proces wyborczy w Polsce i jakie potencjalnie państwa miały dokonać tej ingerencji? 
  10. Na jakiej podstawie NASK stwierdził, że wspomniane spoty polityczne „miały pozornie wspierać jednego z kandydatów i dyskredytować innych” oraz na czym miała polegać „pozorność” w popieraniu jednego z kandydatów?
  11. Czy NASK zgłaszał podejrzenie ingerencji w wybory w ramach RRS?

Odpowiedź NASK:

Z analizy ekspertów z Ośrodka Analizy Dezinformacji NASK wynika, że kampania finansowana jest z zagranicy. Wszystkie informacje na ten temat przekazaliśmy do ABW. Ze względu na toczące się postępowanie nie udzielamy informacji o library ID ani nazwach zgłoszonych kont – kierujemy się względami operacyjnymi i bezpieczeństwa informacyjnego.

NASK wezwał  firmę Meta do wstrzymania emisji reklam. Zgłoszonych zostało 135 reklam. Po zgłoszeniu NASK reklamy stały się nieaktywne. Dla NASK, działającego w ramach Parasola Wyborczego polskich wyborów, istotny jest skutek – wyeliminowania prób nielegalnego wpływania na polskie wybory. Relacje z firmą Meta trudno uznać za wzorowe (patrz oświadczenie CERT) dlatego często obserwujemy efekt, a nie jesteśmy informowani o podjętych działaniach. Firma Meta ma swój model komunikacji. NASK podejmuje problem finansowania reklam z zagranicy, Meta odpowiada, że konta mają polskich administratorów. Zdecydowanie nie o tym samym mówimy.

W momencie, gdy skala i zasięg działań prowadzonych przez podmioty emitujące nieoznaczone reklamy polityczne zaczęły budzić wątpliwości, poinformowaliśmy o niej Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Należy dodać, że z perspektywy prawa polskiego istotne jest to, że emitowane reklamy polityczne nie były oznaczone przez komitet wyborczy i według naszych ustaleń były finansowane z zagranicy, co również jest niezgodne z prawem. Podtrzymujemy, że w badanych działaniach widzimy zaangażowanie z zagranicy.

NASK działa na podstawie jawnych źródeł informacji (OSINT) – analizujemy dane z biblioteki reklam, zgłoszenia otrzymywane od użytkowników oraz materiały, na które natrafiamy samodzielnie podczas monitoringu przestrzeni informacyjnej. Czas reakcji uzależniony jest od momentu pojawienia się danej treści w analizowanych kanałach oraz od jej zasięgu i potencjalnego wpływu.
NASK jest włączony w komunikację w ramach Rapid Response System (RRS), ale nie jest oficjalnym partnerem inicjatywy. Do tej pory przedstawiciel NASK był obecny na jednym spotkaniu (29.04), na którym podzielił się aktualnym stanem wiedzy na temat monitorowanych narracji dezinformacyjnych. W związku z priorytetowymi zadaniami, wynikającymi z dotacji Ministerstwa Cyfryzacji, w pierwszej kolejności cotygodniowe raporty przekazujemy do resortu cyfryzacji oraz służb.

Zgodnie z kompetencjami działania NASK polegają na identyfikowaniu zagrożeń, analizie narracji dezinformacyjnych, przekazywaniu wyników analiz odpowiednim służbom oraz uczulaniu opinii publicznej na możliwe zagrożenia. Po przekazaniu zebranych informacji, zadanie NASK w tym zakresie zostało zakończone.

 

Pytania, które zadaliśmy Mecie:

  1. Czy i kiedy NASK po raz pierwszy zgłosił do Państwa informację dot. podejrzenia ingerencji w proces wyborczy w Polsce dot. obecnej kampanii prezydenckiej? Czy takie zgłoszenia się powtarzały?
  2. Czy NASK wskazał konkretne profile, które miały być zaangażowane w ingerencję na Facebooku? Jeśli tak, jakie to były profile?
  3. Czy NASK zgłosił do Mety prośbę o zablokowanie reklam na profilach „Wiesz Jak Nie Jest” i „Stół Dorosłych”? Jeśli tak, to kiedy wpłynęło takie zgłoszenie i czy Meta zablokowała te reklamy lub profile?
  4. W jaki sposób META weryfikuje, czy dany profil prowadzony jest przed osobę pochodzącą z danego kraju?
  5. Jak Meta odnosi się do faktu, że na wskazanych profilach dystrybuujących płatne reklamy dot. spotów politycznych znajdowały się nieprawdziwe informacje dot. adresu i numeru telefonicznego?
  6. Niektóre reklamy ze wskazanych profili były zablokowane za naruszenie regulaminu; inne nie, choć treść tych reklam była taka sama. Jaki był tego powód?
  7. Czy Meta zna dane i informacje dot. podmiotu finansującego spoty polityczne?

Odpowiedź Mety:

Odpowiedź na pytania 1, 2, 3:
Obie strony („Wiesz Jak Nie Jest” oraz „Stół Dorosłych”) zostały zgłoszone przez NASK (Naukową i Akademicką Sieć Komputerową) za pośrednictwem rządowego kanału kontaktowego Meta w dniu 13 maja. Dodatkowo, NASK zgłosił cztery konkretne reklamy opublikowane z tych stron. Z naszych informacji wynika, że zgłoszenia te zostały dokonane w oparciu o przekonanie NASK, iż reklamy naruszały Standardy społeczności Meta oraz Zasady dotyczące reklam, w tym te odnoszące się do zagadnień społecznych, wyborów lub polityki (SIEP). Po przeprowadzeniu dokładnej analizy nie stwierdziliśmy naruszeń naszych standardów społeczności ani zasad dotyczących reklam w odniesieniu do zgłoszonych treści.

Potwierdziliśmy również, że administratorzy tych stron spełnili wymagania dotyczące tożsamości i lokalizacji, niezbędne do prowadzenia kampanii reklamowych SIEP w Polsce. W związku z tym Meta nie podjęła żadnych działań wobec tych stron ani reklam.

Zdarza się, że nasz system automatycznie odrzuca reklamy, które po dodatkowej weryfikacji okazują się zgodne z zasadami. W tym przypadku system początkowo odrzucił kilka reklam z tych stron w okresie między 29 kwietnia a 4 maja, ale po ponownej analizie zostały one przywrócone, ponieważ nie naruszały naszych zasad.

Odpowiedź na pytania 4 i 5:
Reklamodawcy, którzy chcą tworzyć lub edytować reklamy dotyczące kwestii społecznych, wyborów lub polityki w Polsce, muszą przejść proces autoryzacji i umieszczać na tych reklamach adnotację „Opłacone przez”.

Osoby ubiegające się o autoryzację do tworzenia lub edytowania reklam SIEP muszą przejść weryfikację tożsamości (ID Verification), włączając uwierzytelnianie dwuskładnikowe (2FAC) oraz przesyłając ważny dokument tożsamości właściwy dla kraju, w którym chcą prowadzić reklamy, poprzez stronę facebook[.]com/ID.
Tylko administrator strony może tworzyć lub edytować adnotacje dla danego kraju, w którym będą wyświetlane reklamy. Reklamodawcy mogą tworzyć reklamy z adnotacjami bez uprawnień administratora strony, o ile nie edytują samych adnotacji.

Tylko osoby, które przeszły proces autoryzacji, mogą tworzyć adnotacje „Opłacone przez” dla swoich stron. Proces ten wymaga podania informacji, które zostaną powiązane z zadeklarowanymi reklamami SIEP i zamieszczone w Bibliotece Reklam. Informacje te obejmują: stronę internetową, numer telefonu oraz adres e-mail. Aby zapobiec ingerencji z zagranicy i zwiększyć autentyczność oraz przejrzystość, reklamodawcy mogą kierować reklamy dotyczące kwestii społecznych, wyborów lub polityki wyłącznie do kraju, w którym fizycznie przebywają, i muszą być odpowiednio autoryzowani – jak opisano powyżej.
Przeprowadziliśmy dochodzenie i potwierdziliśmy, że administrator związany z tymi stronami jest autentyczny i przebywa w Polsce.

Odpowiedź na pytanie 6.

Niektóre reklamy z tych profili zostały zablokowane z powodu naruszenia zasad platformy, podczas gdy inne o identycznej treści nie. Jaka była przyczyna?Po przeprowadzeniu analizy ustaliliśmy, że usunięcie tych reklam wynikało z błędnej klasyfikacji (false positives), dlatego zostały one przywrócone.

Odpowiedź na pytanie 7.

Czy Meta posiada dane lub informacje o podmiocie finansującym reklamy polityczne?W Meta priorytetem jest przejrzystość oraz zgodność z obowiązującymi przepisami prawa. Chociaż nie możemy udzielać szczegółowych informacji na temat konkretnych przypadków lub podmiotów, możemy przekazywać dodatkowe informacje o użytkownikach na podstawie ważnych wniosków prawnych ze strony uprawnionych organów. Jest to zgodne z naszym zobowiązaniem do przestrzegania prawa i ochrony integralności naszej platformy.

14.05.2025

16:24

5 min. czytania

kamienica w Warszawie

Trzaskowski chce eksmitować rodzinę z sześciolatkiem? Podsumowanie faktów

kamienica w Warszawie

Podczas debaty prezydenckiej w TVP Karol Nawrocki zapytał Rafała Trzaskowskiego: „Czemu miasto Warszawa chce poddać eksmisji mundurowych i ich sześcioletnie dziecko?”. Trzaskowski w odpowiedzi zarzucił Nawrockiemu manipulację. Dodał, że „to sądy podejmują tego typu decyzje”.

Kilka dni wcześniej z oburzeniem o tej sprawie mówił poseł PiS Sebastian Kaleta. Po debacie m.in. Radosław Fogiel, Piotr MüllerWaldemar Buda opublikowali nagrania i wpisy o tym, że „Trzaskowski chce eksmitować rodzinę z małym dzieckiem”.

Zebraliśmy informacje dotyczące tej sprawy. Oto, co udało nam się ustalić.

Chciał nająć lokal po zmarłej babci, ale za dużo zarabia

Rano po wieczornej debacie portal Niezależna.pl opublikował pierwszą stronę odpisu pozwu w tej sprawie. Wynika z niej, że Miasto Stołeczne Warszawa pozwało trzy osoby, w tym jedną małoletnią, wnosząc o wydanie nakazu opuszczenia i opróżnienia lokalu przy ul. Zakroczymskiej.

Następnie Telewizja Republika opublikowała rozmowę z panem Arturem – jednym z pozwanych lokatorów. W nagraniu wyjaśnił on, że jeszcze przed ukończeniem 18. roku życia wprowadził się na Zakroczymską do swojej babci. To ona była najemcą lokalu, jednak zmarła. By stać się po niej najemcą, pan Artur złożył w urzędzie odpowiedni wniosek.

Z materiału Republiki możemy się dowiedzieć, że pan Artur z rodziną mają zbyt wysokie dochody, by starać się o lokal komunalny – przekroczyli kryterium o 270 zł. Lokatorzy nie opuścili jednak mieszkania, dlatego pod koniec maja ma się odbyć rozprawa, podczas której sąd zadecyduje o ich dalszym losie.

Według urzędu nie ma prawnej możliwości eksmisji tej rodziny

W odpowiedzi Urząd Dzielnicy Śródmieście opublikował oświadczenie. Wynika z niego, że urzędnicy proponowali rodzinie z ul. Zakroczymskiej skorzystanie z najmu lokalu TBS. Rodzina jednak odmówiła. Pan Artur nie skorzystał również z możliwości odwołania się od decyzji urzędu do sądu, choć oznaczałoby to, że do czasu uzyskania prawomocnego wyroku eksmisja nie mogłaby być przeprowadzona.

Z oświadczenia wynika również, że być może w tym przypadku eksmisja jest po prostu niemożliwa. Urząd Dzielnicy Śródmieście wskazał art. 14 ust. 4 ustawy o ochronie lokatorów. Wynika z niego, że sąd nie może stwierdzić, że osoba małoletnia nie ma uprawnień do najmu lokalu socjalnego

Urząd tłumaczy więc, że w tym sensie wskazane pozwanie osoby małoletniej jest działaniem w jej interesie. Całe oświadczenie rozpoczyna się od słów: „w przypadku tej rodziny nie ma możliwości pozbawienia jej mieszkania”.

Według rzecznika wyrok może uregulować sytuację rodziny

Zapytaliśmy Urząd Dzielnicy Śródmieście, dlaczego – być może wiedząc, że sąd nie może przychylić się do wniosku o wydanie nakazu eksmisji – złożono jednak taki pozew. W odpowiedzi rzecznik prasowy dzielnicy wskazał przepisy dotyczące wynajmowania miejskich lokali, zapisane w uchwale Rady m.st. Warszawy. 

par. 18 tej uchwały znajdziemy zasady wynajmowania lokali osobom zamieszkującym je po zmarłym najemcy. par. 19 wskazano, że jeśli według tych zasad nie można wynająć jakiejś osobie lokalu, to należy ją wezwać do jego opróżnienia.

Można przez to zrozumieć, że urzędnicy postąpili zgodnie z typową procedurą. Jednocześnie rzecznik zaznaczył, że to sąd może ewentualnie oddalić takie powództwo eksmisyjne i ustalić, że najem istnieje. „Wyrok sądu (niezależnie od tego, czy uzna, czy oddali powództwo miasta) pozwoli na uregulowanie sytuacji mieszkaniowej rodziny”tłumaczy rzecznik.

Urząd nie widzi innej możliwości

Zapytaliśmy również, czy istniała możliwość wyjątkowego rozstrzygnięcia tej sprawy, np. wynajęcia lokalu przy ul. Zakroczymskiej mimo niespełniania kryterium dochodowego. 

Rzecznik prasowy Urzędu Dzielnicy Śródmieście znów odwołał się do wspomnianej uchwały i wyjaśnił, że dzielnica musi postępować według ustalonych procedur. Sami nie znaleźliśmy w jej przepisach innej procedury dla osoby w sytuacji pana Artura, która przekracza kryterium dochodowe niż zaproponowanie lokalu TBS (par. 5 ust. 4).

Wnioski wyciągnijmy sami

Zarówno materiały NiezależnejRepubliki, jak i oświadczenie oraz odpowiedź urzędu dzielnicy, potwierdzają, że Warszawa złożyła pozew o eksmisję rodziny z dzieckiem. W tym sensie słowa Rafała Trzaskowskiego, że „to sądy podejmują tego typu decyzje” można uznać za fałsz – bo to miasto podjęło decyzję o złożeniu pozwu.

Ta wypowiedź jest z drugiej strony prawdziwa w tym sensie, że to dopiero sąd ma podjąć decyzję, czy rodzinę z ulicy Zakroczymskiej należy eksmitować. Z przepisów wynika, że nie może jednak zadecydować o eksmisji osoby małoletniej. 

Zdaje się, że Urząd Dzielnicy Śródmieście jest tego świadomy i podkreśla, że działa jedynie zgodnie z procedurąoczekuje od sądu uregulowania sytuacji lokalowej rodziny. Przez co można wątpić, czy na pewno, jak powiedział Karol Nawrocki, miasto chce eksmitować tę rodzinę.

Przez złożoność i niejednoznaczność tej sprawy, zarówno słowa Rafała Trzaskowskiego, jak i Karola Nawrockiego, są trudne do oceny na zasadzie: prawda, fałsz albo manipulacja. Jak zawsze zachęcamy więc do samodzielnego wyciągania wniosków na podstawie podsumowanych faktów.

09.05.2025

17:06

6 min. czytania

Smartfon wyświetlający aplikację mObywatel a w tle ręka wrzucająca głos do urny

Wyrok w sprawie mObywatela. Co oznacza dla wyborców?

Smartfon wyświetlający aplikację mObywatel a w tle ręka wrzucająca głos do urny

Jak wyjaśnialiśmy w poprzednich artykułach, zbliżające się wybory prezydenckie będą kolejnymi, podczas których wyborca będzie mógł potwierdzić tożsamość w lokalu wyborczym przy pomocy aplikacji mObywatel. W tym roku zmieniły się jednak wytyczne dla obwodowych komisji wyborczych, w których Państwowa Komisja Wyborcza (PKW) wyjaśniała, jak potwierdzić autentyczność aplikacji.

W poprzednich wytycznych PKW zalecała sprawdzać członkom komisji „zabezpieczenia wizualne” – przykładowo, czy aplikacja wyświetla falującą flagę i aktualną godzinę. Wskazywaliśmy, że takie elementy są łatwe do podrobienia

W tym roku minister cyfryzacji ogłosił więc wprowadzenie nowej metody potwierdzania tożsamości przez komisje podczas wyborów. Wyborcy mieli wyświetlać dokument nie poprzez proste kliknięcie przycisku w aplikacji, lecz przez zeskanowanie przy jej pomocy kodu QR, który pokaże im członek komisji. 

Czy aby na pewno będzie można użyć mObywatela w dniu wyborów?

Eksperci wskazywali, że to krok w dobrą stronę, jednak mimo zapewnień ministra takie zabezpieczenie również można obejść. Jednocześnie popełnianie masowych fałszerstw wyborczych przy wykorzystaniu ewentualnej luki jest niemal niemożliwe. Wymagałoby ono zaangażowania wielu osób i dostępu do danych osobowych wyborców przypisanych do poszczególnych obwodów głosowania.

W jednym z artykułów na portalu Onet możemy jednak przeczytać, że zgodnie z orzeczeniem Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego głosowanie z aplikacją mObywatel może być niezgodne z prawem wyborczym. Członkowie Izby Kontroli Nadzwyczajnej mieli uznać, że legitymowanie się wyborcy aplikacją mObywatel nie daje gwarancji, że jego dane są wiarygodne, bezpieczne i aktualne. 

Sprawdziliśmy, co tak naprawdę wynika z tego orzeczenia.

Marek Jakubiak zaskarżył nowe wytyczne – w tym kody QR

7 maja 2025 roku Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego wydała postanowienie w sprawie ze skargi pełnomocnika komitetu wyborczego Marka Jakubiaka. Skarga dotyczyła uchwały Państwowej Komisji Wyborczej określającej wytyczne dla obwodowych komisji wyborczych.

Pełnomocnik Marka Jakubiaka zarzucił w złożonej 30 kwietnia skardze m.in., że wprowadzenie do wytycznych procedury potwierdzania tożsamości wyborców przy użyciu kodów QR w aplikacji mObywatel było niezgodne z prawem (s. 4). Zdaniem skarżącego:

  • weryfikacja kodem QR nie została przewidziana w Kodeksie wyborczym ani w ustawie o aplikacji mObywatel,
  • metoda ta nie była znana komitetom wyborczym ani członkom okręgowych komisji wyborczych,
  • nie daje ona pewności, czy dane okazywane komisji odpowiadają tożsamości wyborcy.

Według komitetu Marka Jakubiaka wprowadzenie „nieustawowej, nietransparentnej” procedury potwierdzania tożsamości „naruszą istotę zasady demokratycznych wyborów”.

Zdaniem PKW zarzuty są bezzasadne

Państwowa Komisja Wyborcza 5 maja odniosła się do zarzutów komitetu Marka Jakubiaka, w tym do tych dotyczących mObywatela. Oceniła je jako bezzasadne i wniosła o oddalenie skargi (s. 5).

PKW wskazała (s. 12), że zgodnie z art. 7 ust. 4 ustawy o aplikacji mObywatel, jeżeli z jakiegoś przepisu wynika obowiązek stwierdzenia tożsamości na podstawie dokumentu, to można go spełnić na podstawie dokumentu z mObywatela. Dlatego PKW od lat w wytycznych dla komisji wskazywała, że mogą one potwierdzać tożsamość wyborcy na podstawie aplikacji.

PKW o kodzie QR – można, ale nie trzeba

Odnosząc się do zarzutu, że w tym roku wprowadzono nowe zasady potwierdzania tożsamości na podstawie aplikacji (przy pomocy kodu QR), Komisja wyjaśniła, że wytyczne „nie przewidują obowiązku korzystania przez obwodowe komisje wyborcze z mWeryfikatora” (s. 12).

PKW przyznała w ten sposób, że wytyczne, według których członkowie obwodowych komisji wyborczych mogą potwierdzić tożsamość wyborcy, prosząc go o zeskanowanie kodu z kartki, nie oznaczały, że muszą oni tego kodu użyć. Komisja zwróciła uwagę (s. 12–13), że zgodnie z ustawą o mObywatelu wciąż można potwierdzać autentyczność dokumentu, sprawdzając „zabezpieczenia wizualne” (art. 9 ust. 2 pkt 4).

Sędziowie wezwali do uzupełnienia wytycznych

Sędziowie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego orzekli, że zarzut dotyczący nowego sposobu weryfikacji aplikacji mObywatel jest częściowo trafny (s. 16). 

Ich zdaniem wykorzystanie mObywatela do stwierdzenia tożsamości wyborcy jest w pełni dopuszczalne (s. 18). Jednocześnie sędziowie zwrócili uwagę, że wytyczne dotyczące potwierdzania tożsamości na podstawie aplikacji powinny być jasne i zrozumiałe (s. 19).

Zdaniem sędziów tak nie było. Zwrócili oni uwagę, że PKW już po wydaniu wytycznych skierowała do przewodniczących okręgowych komisji wyborczych pismo zawierające szczegółową instrukcję weryfikacji danych. W orzeczeniu czytamy, że PKW powinna zaktualizować wytyczne zgodnie z treścią tego pisma (s. 19).

PKW zaktualizowała wytyczne – kod QR uzupełniony o sprawdzanie godziny

W reakcji na to orzeczenie Państwowa Komisja Wyborcza 8 maja przyjęła uchwałę modyfikującą wytyczne dla obwodowych komisji wyborczych. Pozostawiono w nich zasadę, zgodnie z którą komisja może potwierdzić tożsamość wyborcy na podstawie aplikacji mObywatel. Wciąż wynika z nich, że wyborca powinien w tym celu zeskanować kod QR z kartki, którą pokaże mu członek komisji (s. 2).

Dodano jednak, że członek komisji wyborczej, któremu jest prezentowany do weryfikacji tak wyświetlony mDowód, ma obowiązek zweryfikować dane poprzez „zabezpieczenia wizualne” oraz „poprawność funkcjonowania usługi”. Zaznaczono, że należy zwrócić uwagę np. na zgodność wyświetlanej daty i godziny. W razie wątpliwości członek komisji powinien poprosić wyborcę o powtórzenie weryfikacji i sprawdzić, czy w dokumencie zmieniła się godzina (s. 3).

Wyborca będzie mógł skorzystać z mObywatela

Można powiedzieć, że w ten sposób wróciliśmy do punktu wyjścia. Ostatecznym potwierdzeniem autentyczności danych wyświetlanych przez aplikację mObywatel ma być wizualne zabezpieczenie w postaci zmieniającej się godziny oraz ogólna poprawność działania aplikacji.

Co jednak ważne i warte podkreślenia – ani z orzeczenia sądu, ani z uchwały PKW nie wynika, że wyborca nie będzie mógł skorzystać z mObywatela w lokalu wyborczym. Zgodnie z prawem będzie mógł to zrobić, a zgodnie z wytycznymi PKW powinien mieć dodatkowo aplikację zaktualizowaną do najnowszej wersji.

13:35

2 min. czytania

Budynek Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego

Fałszywe alarmy bombowe. Służby podejrzewają dezinformację

Budynek Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego

Aktualizacja 09.05.2025. Uzupełniliśmy tekst o odpowiedź Polskiej Akademii Nauk na pytanie o autentyczność maila rzekomo rozsyłanego do instytucji. 

„Służby odebrały parędziesiąt zgłoszeń o podłożeniu bomb w warszawskich budynkach oświatowych” – przekazał „Super Expressowi” Łukasz Zagdański z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie. 

Jak podaje Interia, jeden z takich alarmów dotyczył Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Przed godziną 11:00 ustalono, że zgłoszenie było fałszywe.

Media informują o podobnych zdarzeniach w innych miastach, m.in. w Łodzi, w Siedlcach i w Częstochowie.

Celowe zakłócanie funkcjonowania instytucji?

Funkcjonariusze Komendy Rejonowej Policji Warszawa Śródmieście w komentarzu dla Interii wskazali, że możemy mieć do czynienia z celową próbą zakłócenia funkcjonowania instytucji publicznych

Mogą o tym świadczyć „dziwne konta”, z których zostały rozesłane maile. Znaczenie ma też sam sposób ich rozesłania. Państwowa Straż Pożarna mówikilkunastu wiadomościach wysłanych do kilkunastu obiektów

PAN potwierdza autentyczność maila

W mediach społecznościowych można znaleźć informację, że nadawca maili informujących o bombach przedstawiał się jako „student rzeźnik” albo „student bestia”. To oczywiste nawiązanie do niedawnych zdarzeń na kampusie głównym Uniwersytetu Warszawskiego. 

Rzecznik prasowy Polskiej Akademii Nauk potwierdził nam, że takiej treści mail był wysyłany m.in. do wszystkich instytutów Polskiej Akademii Nauk. Łącznie jest to niemal 70 jednostek organizacyjnych na terenie całego kraju.

Rzecznik dodał, że w dwóch przypadkach Warszawie i w jednym poza Warszawą decyzjami dyrektorów zarządzono ewakuację pracowników. Nie potwierdzono jednak istnienia zagrożenia i nie znaleziono żadnych podejrzanych przedmiotów.

Fałszywe alarmy są karalne

Policja zapewnia, że mimo to wszystkie przypadki są traktowane z najwyższą powagą.

Rozsyłanie fałszywych alarmów grozi karą pozbawienia wolności do lat 15 (art. 224a Kodeksu karnego).

08.05.2025

10:42

3 min. czytania

Zabójstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Pojawiają się fałszywe informacje

7 maja, ok. godz. 18:40, mężczyzna zaatakował siekierą dwie osoby na kampusie głównym Uniwersytetu Warszawskiego. Na miejscu zmarła pracownica administracyjna uczelni, a strażnik uniwersytecki w ciężkim stanie trafił do szpitala. Stan zdrowia strażnika uniwersyteckiego nie zagraża jego życiu.

Sprawca został zatrzymany przez policję, a w jego ujęciu pomagali funkcjonariusze Służby Ochrony Państwa. Byli oni obecni na kampusie w związku z uczestnictwem ministra sprawiedliwości w wykładzie akademickim. 

Jak podkreślił Adam Bodnar – w żadnym momencie nie znajdował się w sytuacji zagrożenia, będąc pod stałą ochroną funkcjonariuszy SOP. Wykład miał miejsce na kampusie głównym w Gmachu Audytoryjnym. Do tragicznego zdarzenia doszło w pobliżu innego budynku – Auditorium Maximum.

Kim był sprawca?

Sprawcą jest 22-letni obywatel Polski – przekazał Polskiej Agencji Prasowej rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, prokurator Piotr Antoni Skiba. Policja również potwierdza, że napastnikiem był 22-letni Polak.

Zarówno według uczelni, jak i prokuratury ataku dokonał student Uniwersytetu Warszawskiego.

Uwaga na fałszywe informacje

W sieci m.in. za sprawą dezinformującego konta Coolfonpl szybko pojawiły się fałszywe informacje, jakoby sprawcą był Dmytro Budchyk – obywatel Polski o ukraińsko brzmiącym nazwisku. To 27-latek poszukiwany przez policję za prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwości.

Ponadto w Internecie krążą niepotwierdzone informacje, jakoby napastnik po zamordowaniu kobiety miał jeść jej wnętrzności i/lub pić jej krew. Na ten moment doniesienia dotyczące kanibalizmu nie pochodzą z wiarygodnych źródeł informacji.

Więcej będzie wiadomo w najbliższych godzinach. Jak poinformowała Prokuratura Okręgowa w Warszawie, ze względu na charakter zdarzenia, dalsze informacje dotyczące morderstwa na Uniwersytecie Warszawskim zostaną podane w czwartek w późnych godzinach popołudniowych. 

Godzinę konferencji prasowej prokuratury poznamy najwcześniej o 13:30.

Tragedia to nie miejsce na rozgrywki polityczne

W obliczu tragicznej zbrodni na Uniwersytecie Warszawskim niepokój budzi fakt, że niektórzy politycy próbują upolityczniać tę tragedię, wykorzystując ją do bieżących sporów. 

Przykładem są wpisy posła Konrada Berkowicza, który sugeruje odpowiedzialność Ministerstwa Nauki i prezydenta Warszawy, oraz Macieja Kopca, łączącego wydarzenie z działaniami polityków prawicy. 

Naszym zdaniem takie narracje nie tylko odciągają uwagę od faktów, ale również pogłębiają społeczne podziały i utrudniają rzetelne wyjaśnienie sprawy. Apelujemy, by nie wykorzystywać tej tragedii do celów politycznych – ofiary zasługują na szacunek, a opinia publiczna na prawdę, nie propagandę.

29.04.2025

10:31

4 min. czytania

Smartfon wyświetlający mDowód, a w tle ręka wrzucająca kartę do urny

Rządowy spot o mObywatelu. Co się w nim nie zgadza?

Smartfon wyświetlający mDowód, a w tle ręka wrzucająca kartę do urny

Aktualizacja 29.04.2025, 19:00. Uzupełniliśmy ten tekst o odpowiedź Ministerstwa Cyfryzacji na nasze pytania. Dodaliśmy też informację, że spot, który tu opisaliśmy, nie jest już dostępny.

Aktualizacja 29.04.2025, 21:30. Po aktualizacji tekstu o informację, że spot nie jest już dostępny, ponownie pojawił się on na kanale YouTube Ministerstwa Cyfryzacji.

Ministerstwo Cyfryzacji ruszyło z nową kampanią promującą korzystanie z aplikacji mObywatel w czasie wyborów. Sposób potwierdzania tożsamości wyborcy, przedstawiony w głównym spocie kampanii, nie zgadza się jednak z wytycznymi Państwowej Komisji Wyborczej.

W krótkim filmie możemy zobaczyć osobę, która potwierdza swoją tożsamość w lokalu wyborczym przy pomocy aplikacji. Członek komisji generuje w swoim mObywatelu kod QR, a wyborca skanuje ten kod, również przy pomocy aplikacji.

Jak zwracaliśmy uwagę już blisko trzy miesiące temu taka metoda potwierdzania tożsamości przy pomocy mDowodu jest najbezpieczniejsza. Dzięki niej osoba weryfikująca widzi na swoim urządzeniu potwierdzenie danych osoby weryfikowanej. Aby ominąć takie zabezpieczenie, wyborca musiałby wpłynąć na to, co wyświetli się na telefonie członka komisji, a nie jest to łatwe.

Tożsamość ma potwierdzić kartka z kodem

Jeszcze przy poprzednich wyborach komisjom zalecano (s. 24) weryfikację metodami dającymi złudne poczucie bezpieczeństwa (np. sprawdzenie, czy w aplikacji widoczna jest falująca flaga). Można więc docenić, że Ministerstwo Cyfryzacji i Państwowa Komisja Wyborcza zrobiły w tym roku krok w dobrą stronę.

Patrząc jednak na wydane niedawno nowe zalecenia dla komisji wyborczych, można stwierdzić, że potwierdzanie tożsamości będzie wyglądało inaczej, niż pokazano to w spocie. Komisje nie będą wyposażone w urządzenia generujące kody QR, lecz w kartki z wydrukowanym kodem QR (s. 23). Tak więc znów komisje będą potwierdzały tożsamość wyborcy tylko na podstawie tego, co wyświetla się na jego smartfonie.

Fragment wytycznych dla okręgowych komisji wyborczych na temat mObywatela

Fragment wytycznych Państwowej Komisji Wyborczej dla obwodowych komisji wyborczych na wybory prezydenckie w 2025 roku. Fot. zrzut ekranu / uchwała PKW nr 165/2025, s. 23.

Wysłaliśmy do Ministerstwa Cyfryzacji pytanie o niezgodność między treścią spotuwytycznymi Państwowej Komisji Wyborczej. Odpowiedź przedstawiamy poniżej.

Ministerstwo odpowiada: „nie pokazujemy dokładnej metody, a jedynie ogólne zasady”

odpowiedzi na nasze pytanie Biuro Komunikacji Ministerstwa Cyfryzacji potwierdziło, że każda z komisji wraz z pakietem wyborczym otrzyma kartki z kodem QR. Po jego zeskanowaniu, na telefonie wyborcy wyświetli się ekran, prezentujący jego dane. Ekran ma być uzupełniony o „dodatkowe unikalne elementy, które pozwolą na skuteczną weryfikację autentyczności dokumentu”.

Ministerstwo tłumaczy, że na potrzeby wyborów metoda potwierdzania tożsamości przy pomocy kodu QR została „dostosowana do specyfiki wydarzenia oraz przede wszystkim możliwości technicznych okręgowych komisji wyborczych”. Jednocześnie zapewnia, że po modyfikacjach metoda wciąż gwarantuje bezpieczeństwo, ponieważ ekran, który wyświetli się po zeskanowaniu kodu QR na urządzeniu wyborcy „może zostać wywołany dopiero w dniu wyborów”.

„W związku z tym w spotach nie pokazujemy dokładnej metody, a jedynie ogólne zasady, aby zachować jak największe bezpieczeństwo w dniu głosowania” – podsumowuje ministerstwo w swojej odpowiedzi.

Spot chwilowo niedostępny

29 kwietnia o godzinie 19:00 w momencie uzupełniania tego artykułu o odpowiedź resortu zorientowaliśmy się, że opisywany tu spot jest niedostępny. O godzinie 21:30, czyli po aktualizacji w której wspomnieliśmy o tym fakcie, spot ponownie pojawił się na YouTube Ministerstwa Cyfryzacji.

Na kanale Ministerstwa Cyfryzacji niezmiennie obecne są za to inne spoty przedstawiające osoby korzystające z mObywatela do potwierdzenia swojej tożsamości. Na żadnym nie widzimy jednak zastosowania weryfikacji przy pomocy kodu QR.

Na jednym starsza para po prostu pokazuje ekrany z mDowodami członkom komisji. Z innego dowiemy się, że tożsamość będzie można potwierdzić mDowodem w telefonie „nawet w trybie offline”.

Kod na kartce nie gwarantuje pełnego bezpieczeństwa

Rozwiązanie opisane w wytycznych skomentowali dla nas eksperci w dziedzinie cyberbezpieczeństwa. Mateusz Chrobok zwraca uwagę, że nigdy nie powinniśmy ufać czyimś urządzeniom. Jego zdaniem rozwiązanie, w którym komisje weryfikują aplikację przy pomocy urządzenia, a nie – kartki papieru, jest znacznie bezpieczniejsze.

Podobnie Oskar Klimczuk z redakcji CyberDefence24 uważa, że weryfikacja powinna odbywać się po stronie urządzenia komisji wyborczej, ponieważ nie mamy stuprocentowej pewności, że informacja wyświetlana na telefonie użytkownika jakiejkolwiek aplikacji jest prawdziwa.

Obydwaj eksperci zaznaczają przy tym, że nie znamy szczegółów rozwiązań proponowanych przez Ministerstwo Cyfryzacji. „W sprawach bezpieczeństwa konieczna jest doza sceptycyzmu, lecz odejście od weryfikacji wizualnej to krok w dobrą stronę” – komentuje Oskar Klimczuk.

23.04.2025

13:46

2 min. czytania

Na tym zdjęciu jest trzech papieży? Sprawdzamy fotografię

W Wielkanocny Poniedziałek świat obiegła informacja o śmierci papieża Franciszka. Biskup Rzymu zmarł o 7:35. Jak podała Stolica Apostolska, przyczyną zgonu był udar mózgu, śpiączka oraz nieodwracalna niewydolność krążeniowa. Pogrzeb zaplanowano na 26 kwietnia o godzinie 10:00. Do tej pory wierni będą mogli pożegnać zmarłego ojca świętego w Bazylice św. Piotra.

Po informacji o śmierci papieża pojawiły się w sieci m.in. obrazy wygenerowane przez sztuczną inteligencję, zestawiające ze sobą trzech papieży: Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka. Niektóre osoby publikowały rzekomą fotografię, na której widać spotkanie tych trzech osób w przeszłości. Zdjęcie zamieścił na swoim profilu na Facebooku m.in. Marek Woch, kandydat na urząd prezydenta Polski.

Wpis na Facebooku Marka Wocha ze zdjęciem. Czarno-biała fotografia przedstawia Jana Pawła II witającego się z Benedyktem XVI. Obok nich stoi rzekomo kardynał Bergolio, w przyszłości papież Franciszek. Duchowni ubrani są w szaty liturgiczne

Źródło: Facebook.com, 21.04.2025

Zdjęcie z domniemanego spotkania trzech papieży krąży w sieci co najmniej od 2013 roku. W wersji sprzed ponad dekady duchowny stojący obok Jana Pawła II i Benedykta XVI nie przypomina jednak kardynała Bergoglio. To dlatego, że fotografia, którą opublikował m.in. Marek Woch, to fotomontaż.

To nietypowe zdjęcie analizowała w 2023 roku redakcja AFP Sprawdzam. Oryginalna fotografia znajduje się w bazie agencji prasowej Associated Press. Zdjęcie zrobiono w 1985 roku, a jego autorem jest Massimo Sambucetti, i jak widać, osoba stojąca obok Wojtyły i Ratzingera nie przypomina przyszłego papieża Franciszka.

Zdjęcie z bazy Associated Press, na którym widać, że duchowny w tle nie przypomina przyszłego papieża Franciszka

Źródło: https://newsroom.ap.org/

Tożsamość trzeciego duchownego ze zdjęcia ujawniła w 2013 roku hiszpańskojęzyczna wersja Catholic News Agency. W rzeczywistości nie jest to Jorge Bergoglio, lecz kardynał Edouard Gagnon – kanadyjski duchowny, wyniesiony do rangi kardynała przez Jana Pawła II, zmarły w 2007 roku.

Na zdjęciu nie ma zatem trzech papieży.

 

18.04.2025

13:19

5 min. czytania

Andrzej Duda na tle podpisywanego dokumentu

Prezydent skierował do TK przepisy o przestępstwach z nienawiści

Andrzej Duda na tle podpisywanego dokumentu

17 kwietnia 2025 roku prezydent skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę zmieniającą przepisy o przestępstwach z nienawiści. Sejm uchwalił ją na początku marca i od tego czasu czekała ona na podpis Andrzeja Dudy.

Obecnie w Kodeksie karnym za jedną z okoliczności obciążających przestępcę uznaje się popełnienie przestępstwa motywowanego nienawiścią z powodu przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej lub wyznaniowej ofiary albo z powodu jej bezwyznaniowości (art. 53 par. 2a pkt 6).

Stosowanie tak motywowanej przemocy lub groźby bezprawnej jest karalne (art. 119). Dodatkowo nie można publicznie nawoływać do nienawiści oraz znieważać i naruszać nietykalności cielesnej ze względu na takie różnice w przynależności (te przepisy nie obejmują przynależności politycznej: art. 256–257).

Na czym miała polegać zmiana w przepisach?

Rząd w listopadzie 2024 roku zaproponował rozszerzenie wyżej opisanego katalogu motywów obciążających sprawcę – o nienawiść na tle niepełnosprawności, wieku, płci lub orientacji seksualnej.

W ten sposób, jak czytamy w uzasadnieniu projektu ustawy, rząd chciał zapewnić „pełniejszą realizację konstytucyjnego zakazu dyskryminacji ze względu na jakąkolwiek przyczynę” (s. 3). Zgodnie z Konstytucją RP nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny (art. 32 ust. 2). 

Dodatkowo rząd chciał w ten sposób zrealizować międzynarodowe zalecenia w zakresie standardu ochrony przed przestępstwami z nienawiści (s. 3). W uzasadnieniu wskazano (s. 5) zalecenia Komitetu Praw Człowieka (instytucja ONZ) dla Polski z 2016 roku. Komitet wyraził wtedy zaniepokojenie faktem, że Kodeks karny nie uwzględnia niepełnosprawności, wieku, orientacji seksualnej i tożsamości płciowej jako przyczyn przestępstw z nienawiści (pkt 15–16).

Jak prezydent uzasadnił swoją decyzję?

Przeciw zmianom w Kodeksie karnym głosowały kluby PiS i Konfederacji oraz koło Wolni Republikanie. Wątpliwości wobec uchwalonych przepisów ma też prezydent.

We wniosku (s. 1) prezydenta do Trybunału Konstytucyjnego wskazano m.in., że zmiana przepisów może naruszać konstytucyjną zasadę wolności wyrażania poglądów (art. 54 ust. 1 Konstytucji). Zgodnie z Konstytucją RP takie ograniczenie musi być uzasadnione np. ochroną bezpieczeństwa, porządku publicznego bądź wolności i praw innych osób (art. 31 ust. 3).

Andrzej Duda krytykuje wpisanie do Kodeksu karnego przestępstw motywowanych nienawiścią spowodowaną wiekiem ofiary, ponieważ jego zdaniem z projektu ustawy nie wynika, jaka dokładnie grupa wiekowa ma być chroniona (s. 12). Prezydent stwierdził także, że niemożliwe jest precyzyjne określenie znaczenia  sformułowania „orientacja seksualna”, ponieważ jest ona subiektywna. Subiektywne może być także pojęcie płci, szczególnie w przypadku osób przechodzących tranzycję (s. 13–14).

We wniosku do TK możemy również przeczytać, że według „krytyków karalności mowy nienawiści” takie przepisy mogą posłużyć do eliminacji z debaty publicznej „całej gamy niepopularnych i nieprawomyślnych poglądów”. Znowelizowane prawo może ponadto tworzyć „swoisty rodzaj cenzury prewencyjnej” (s. 39).

Jak decyzję prezydenta komentują kandydaci na prezydenta?

Decyzję prezydenta skomentowała m.in. Magdalena Biejat. Zadeklarowała, że po wygranych wyborach natychmiast by wycofała wniosek do TK i podpisała ustawę. W działaniu Andrzeja Dudy kandydatka Lewicy widzi element „polityki nienawiści wobec mniejszości” i „utrzymywanie się przy politycznym życiu” przy pomocy hejtu.

Podobną opinię wyraził Adrian Zandberg, kandydat lewicowej partii Razem, który stwierdził, że decyzja prezydenta jest „bez sensu”. O argumencie niezgodności przepisów z Konstytucją napisał, że jest on „naciągany jak skóra na bębnie”.

Wniosek do TK poparł za to Sławomir Mentzen. Ustawę rozszerzającą przepisy o przestępstwach z nienawiści nazwał „ustawą o cenzurze”. Zadeklarował, że jako prezydent zawetuje każdą ustawę „próbującą ograniczyć wolność słowa”.

Co dalej z ustawą?

Jeśli Trybunał Konstytucyjny uzna, że przepisy są zgodne z Konstytucją, prezydent nie będzie miał prawa odmówić podpisania ustawy (art. 122 ust. 3). Jeśli jednak TK uzna je za niezgodną z ustawą zasadniczą, wtedy prezydent będzie musiał odmówić podpisu. Zwrócić ją Sejmowi mógłby tylko wtedy, gdyby TK uznał, że niezgodność jest tylko częściowa (art. 122 ust. 4).

Warto jednak uwzględnić fakt, że zgodnie ze stanowiskiem Ministerstwa Sprawiedliwości, wyrażonym jeszcze w styczniu 2025 roku, ze względu na nierozwiązany spór o skład TK uwzględnianie rozstrzygnięć trybunału mogłoby „doprowadzić do utrwalenia stanu kryzysu praworządności”. To dlatego od ponad roku w Dzienniku Ustaw nie publikuje się wyroków TK.

ocenie prezydenta obecnie „jesteśmy świadkami niebywałego, bezpardonowego ataku na Trybunał Konstytucyjny”. Jeśli według TK ustawa będzie niezgodna z Konstytucją, Andrzej Duda zapewne uzna więc to za dostateczne uzasadnienie, by jej nie podpisywać. Nawet jeśli rząd nie opublikuje tego wyroku, bez podpisu prezydenta ustawa nie wejdzie w życie (art. 88 ust. 1 i art. 122 ust. 2 Konstytucji).

15.04.2025

13:31

4 min. czytania

Sławomir Mentzen i wyniki jednego z sondaży

Szanse Mentzena w drugiej turze wyborów. Co wynika z sondaży?

Sławomir Mentzen i wyniki jednego z sondaży

– Mam największą szansę na wygranie z Trzaskowskim w drugiej turze – powtarzał Sławomir Mentzen na koniec swoich wypowiedzi podczas debaty w Telewizji Republika 14 kwietnia 2025 roku. Grafikę z tym cytatem zamieścił w serwisie X członek Ruchu Narodowego Marek Tucholski. Z kolei dane na potwierdzenie tych słów pokazał poseł Konfederacji Witold Tumanowicz.

Rzeczywiście, z opublikowanego dzień po debacie sondażu firmy Opinia24, wykonanego na zlecenie Radia ZET, na który powołał się Tumanowicz, wynika, że w drugiej turze wyborów Sławomir Mentzen ma szanse na wyższy wynik niż Karol Nawrocki – dokładnie o 1 punkt proc. Na Mentzena zagłosowałoby 43 proc. wyborców, a na Nawrockiego: 42 proc.

Warto jednak uwzględnić, że Mentzen miałby3 punkty proc. mniejszy dystans do Trzaskowskiego niż Nawrocki. Gdyby do drugiej tury dostał się kandydat Konfederacji, na prezydenta Warszawy zagłosowałoby 50 proc. badanych. Gdyby dostał się kandydat popierany przez PiS – Trzaskowski miałby 52 proc. głosów.

Co więcej, w drugiej turze Mentzen mógłby liczyć na przekonanie większej grupy osób niezdecydowanych (7 proc.) niż Nawrocki (6 proc.).

Podsumowując, wszystko wskazuje na to, że lider Konfederacji miałby większe szanse na zwycięstwo niż Nawrocki. Nie oznacza to jednak, że byłoby to pewne i łatwe zwycięstwo – w obydwu wariantach wciąż dominuje Trzaskowski.

Ostrożnie z sondażami

Przed wyciąganiem zbyt śmiałych wniosków z pojedynczych badań opinii publicznej przestrzegał w wywiadzie na łamach Demagoga dr hab. Radosław Marzęcki, politolog i socjolog. Ekspert wskazywał, że błąd statystyczny wynosi najczęściej +/- 3 proc. Właśnie takie różnice możemy obserwować między wynikami Mentzena i Nawrockiego w najnowszym sondażu firmy Opinia24.

Dr hab. Radosław Marzęcki stwierdził też, że przewidywanie czegoś na podstawie jednego wyniku badania sondażowego jest zawsze błędem. Jego zdaniem należy obserwować trendy w sondażach realizowanych przez jedną pracownię i porównywać je z wynikami innych badań.

Ekspert zwrócił uwagę na to, jak różne wyniki można otrzymać przy użyciu różnych metod badań (np. internetowych, telefonicznych), i podkreślił, że badanie internetowe to bardzo niedokładne narzędzie ze względu na wykluczenie cyfrowe osób starszych

Inne badania dają Mentzenowi mniejsze szanse

W przypadku wspomnianego badania firmy Opinia24 wiemy tylko tyle, że zostało ono przeprowadzone w dniach 2–6 kwietnia 2025 roku na próbie 1000 Polaków.

Inaczej było natomiast z sondażem opublikowanym w dniu debaty telewizji Republika i zrealizowanym przez United Surveys dla Wirtualnej Polski. Było to połączone badanie telefoniczne (CATI) i internetowe (CAWI). 

Wyniki sondażu firmy United Surveys odbiegają od tych uzyskanych przez firmę Opinia24. Wynika z nich, że Nawrocki w starciu z Trzaskowskim mógłby liczyć na 38 proc. głosów i ewentualnie 6,3 proc. głosów osób niezdecydowanych. Łączne 44,3 proc. to zdecydowanie za mało na zwycięstwo w drugiej turze. 

Nie lepiej ma jednak Mentzen, na którego głos w drugiej turze oddałoby 33,7 proc. badanych. Nawet gdyby przekonał do siebie wszystkich niezdecydowanych (9,8 proc.), miałby wynik niższy od wyniku Nawrockiego: 43,5 proc. Co istotne, niepokojący dla Mentzena może być fakt, że choć badanie firmy Opinia24 opublikowano dzień później, to jednak swoje badanie United Surveys przeprowadziło tydzień po Opinii24 – 12 kwietnia.

Później przeprowadzone niż sondaż Opinii24 dla Radia ZET (2–6 kwietnia) było też telefoniczne badanie tej samej sondażowni dla RMF FM (7–9 kwietnia). Wynika z niego, że w drugiej turze Nawrocki zdobyłby 39,8 proc. głosów i mógłby postarać się o głosy 12 proc. niezdecydowanych (łącznie 51,8 proc.). Z kolei Mentzen miałby poparcie wśród 38,7 proc. wyborców, co razem z niezdecydowanymi (10,9 proc.) dawałoby mu 49,6 proc. poparcia.

Jak widać, nie wszystkie sondaże dają Mentzenowi większą szansę na zwycięstwo w drugiej turze głosowania. Nie zmienia to jednak faktu, że do sondaży należy podchodzić z dystansem.

11.04.2025

15:58

4 min. czytania

Wpis Donalda Tuska na tle polskiej flagi

Czy Polakom żyje się lepiej? Sprzeczne sondaże

Wpis Donalda Tuska na tle polskiej flagi

Premier Donald Tusk podał na portalu X dane wskazujące, że odsetek Polaków, którym pod względem finansowym żyje się dobrze lub bardzo dobrze, jest rekordowo wysoki. 

Użytkownicy serwisu X podkreślają, że przywołane przez Tuska badanie jest sprzeczne z innym przeprowadzonym sondażem. Jakie są fakty?

CBOS: Rekordowe dobre wyniki

Dane przywołane przez premiera zgadzają się z opublikowanymi w kwietniu 2025 roku wynikami badania Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) dotyczącego oceny sytuacji finansowej gospodarstw domowych. Według najnowszego sondażu CBOS rzeczywiście 37 proc. Polek i Polaków ocenia, że żyje im się dobrze lub bardzo dobrze. Jedynie 11 proc. respondentów odpowiedziało, że żyje skromnie lub biednie. 

Autorzy opracowania wskazują, że w obu kategoriach odnotowane wyniki są rekordowe: zadowolonych z sytuacji finansowej jest najwięcej w historii, a deklarujących trudności – najmniej. Najwięcej nadal jednak jest respondentów (52 proc.), którzy deklarują, że żyje im się średnio – starcza im na co dzień, ale muszą oszczędzać na poważniejsze zakupy.

Ekspert: Tak mierzone nastroje społeczne stale rosną od 2011 roku

– Nastroje społeczne, mierzone odsetkiem odpowiedzi „żyjemy dobrze” lub „bardzo dobrze” na pytanie o to, które ze stwierdzeń najlepiej charakteryzują sposób gospodarowania pieniędzmi w gospodarstwie domowym, poprawiają się systematycznie od 2011 roku – zaznacza w komentarzu dla Demagoga dr hab. Radosław Marzęcki z Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. 

Ekspert wskazuje, że o ile z pewnym załamaniem tego trendu mieliśmy do czynienia w latach 2019–2023, o tyle od 2023 roku ponownie obserwujemy poprawę, co ilustruje raport CBOS z kwietnia 2024 roku. 

Dr hab. Radosław Marzęcki zwraca także uwagę na związek ocen respondentów z ich preferencjami partyjnymi: – Zwolennicy władzy zwykle deklarują większe zadowolenie niż zwolennicy partii opozycyjnych. 

IBRiS: Polakom żyje się coraz gorzej

Komentujący na portalu X zwracają z kolei uwagę na sprzeczność między danymi przywołanymi przez premiera Donalda Tuska a wynikami niedawnego sondażu IBRiS opisanego przez „Rzeczpospolitą” w marcu 2025 roku. 

badaniu IBRiS na pytanie, czy w ciągu ostatniego roku zmianie uległa ich sytuacja materialna, 57,5 proc. respondentów odpowiedziało, że żyje się gorzej, a ich gospodarstwa domowe zbiedniały. Zmiany swojej sytuacji materialnej nie odczuło 29,8 proc. ankietowanych, a jej poprawę dostrzegło tylko 9,3 proc. badanych. 

– Ekonomiści już zauważyli, że nawet dobre dane mogą się rozjechać z realnymi emocjami. Akurat ten sondaż wydaje się być zgodny z emocjami, które identyfikujemy w badaniach jakościowych – komentował w „Rzeczpospolitej” prezes IBRiS Marcin Duma.

Dr hab. Marzęcki: To są dwa różne badania

Na portalu X pojawiły się propozycje notek od społeczności, odwołujące się do wyników badania IBRiS, które wskazują, że podane przez Donalda Tuska informacje wprowadzają w błąd.

Dr hab. Radosław Marzęcki podkreśla, że w obu badaniach mierzono dwa różne zjawiska. I to w odmienny sposób: – W badaniu IBRiS respondenci oceniali, co i jak zmieniło się w porównaniu z ich sytuacją sprzed roku. Nie oceniali, tak jak w badaniu CBOS, na jakie dobra mogą sobie pozwolić, a z jakich muszą zrezygnować – zauważa ekspert.

– Politycy powinni ostrożnie „epatować” wynikami badań, które w jakimś sensie tworzą wrażenie, że Polacy są ponadnormatywnie zadowoleni. Jeśli sytuacja ekonomiczna społeczeństwa (czy konkretnych grup) faktycznie się pogarsza – co można by lepiej opisać przy użyciu „twardych” wskaźników ekonomicznych – a od liderów politycznych słyszą w tym czasie „propagandę sukcesu”, to tylko rodzi poczucie frustracji i w perspektywie czasu powinno wzmacniać negatywne nastroje społeczne – dodaje.

10.04.2025

15:13

4 min. czytania

Na środku zrzut ekranu z nagraniem z Bronisławem Komorowskim. Z lewej lecący samolot. Z prawej Bronisław Komoroski.

Komorowski przewidział Smoleńsk? Wraca zmanipulowany film

Na środku zrzut ekranu z nagraniem z Bronisławem Komorowskim. Z lewej lecący samolot. Z prawej Bronisław Komoroski.

10 kwietnia 2025 roku to 15. rocznica katastrofy smoleńskiej. Do dziś to wydarzenie budzi pytania i kontrowersje. Wokół tragedii narosło również wiele teorii spiskowych. W tym kontekście sieć ponownie obiegło nagranie dawnego wywiadu z Bronisławem Komorowskim (np. 1, 2, 3).

Słyszymy w nim słowa Komorowskiego: „prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni”. Dla niektórych nagranie dowodzi na to, że polityk wiedział o katastrofie prezydenckiego samolotu, zanim do niej doszło.


Takie przekonanie może wzmacniać prezentowany w wiralowych materiałach fragment nagrania w którym Komorowski dostaje pytanie, czy „czuł się przez moment jak Nostradamus”. Możemy usłyszeć, jak ówczesny marszałek Sejmu odpowiada, że „nie pretenduje do roli wieszcza”.

To zmanipulowany film

Wywiad pochodzi z 29 kwietnia 2009 roku, a więc został nagrany niemal rok przed katastrofą smoleńską. Rzeczywiście wypowiedź ówczesnego marszałka Sejmu brzmi tak, jakby polityk przewidział mające nadejść wydarzenia.

Nagranie zostało jednak zmanipulowane przez sugestywny montaż. W oryginalnym wywiadzie komentarz o pretendowaniu do roli wieszcza pada już na samym początku wywiadu [czas nagrania: 00:02], a nie po słowach o prezydencie.

Co więcej, słowa Komorowskiego „prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni” zostały wyrwane z kontekstu. O czym tak naprawdę mówił ówczesny marszałek?

„Prezydent będzie gdzieś leciał”, czyli o czym mówił Komorowski

Bronisław Komorowski nawiązywał do trwającego wtedy sporu o nominacje ambasadorskie pomiędzy prezydentem Kaczyńskim a ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim (przykłady artykułów z tego okresu: 1, 2, 3, 4, 5). 

Choć ambasadorzy służbowo podlegają ministrowi spraw zagranicznych, to zgodnie z prawem prezydent mianuje ich na to stanowisko. Zdaniem prezydenta Kaczyńskiego minister Sikorski przedstawił mu do podpisu wnioski, których przedtem z nim nie konsultował. Skutkiem tego był fakt, że podobnie jak dzisiaj, w wybranych placówkach dyplomatycznych misją dyplomatyczną kierowali charge d’affaires ad interim, a nie ambasadorzy.

W tym konkretnie wywiadzie Bronisław Komorowski nawiązywał do spornej nominacji dla Anny Fotygi na ambasadora przy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Dodał, że „iluś poważnych kandydatów na ambasadorów staje się zakładnikiem politycznym ze względu na panią Fotygę”.

Ówczesny marszałek Sejmu przywołał wtedy przypadek Andrzeja Krawczyka, który trafił do placówki w Bratysławie najpierw jako charge d’affaires. Według Komorowskiego, po tym, gdy prezydent Lech Kaczyński poleciał do stolicy Słowacji, Krawczyk „pod presją sytuacji” został ambasadorem

Uważajmy na wypowiedzi wyrwane z kontekstu

To do takiej dyplomatycznej podróży lotniczej nawiązywał Komorowski, gdy mówił, że „prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni”. Nie chodziło o możliwą katastrofę prezydenckiego samolotu, lecz zgodę na nominację ambasadorską, którą prezydent mógłby wyrazić, wybierając się gdzieś na oficjalne spotkanie.

Film, który pojawił się w mediach społecznościowych, wprowadza odbiorców w błąd. Przed podaniem dalej wypowiedzi osoby publicznej warto zawsze sprawdzić, skąd ona pochodzi i jaki był jej pierwotny kontekst.

Temat nie dla wszystkich jest zamknięty

Dyskusje na temat Smoleńska wracają regularnie w polskiej debacie publicznej, zwłaszcza w okolicach kwietniowej rocznicy. 

Oficjalny raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (tzw. komisji Millera) wskazuje, że do katastrofy doszło w wyniku wypadku, a nie zamachu. Nie wszystkich to przekonało, a sondaż GUS z 2011 roku, że tylko co trzeci Polak i Polka uznali raport za zadowalający.

Zdaniem osób, które nie ufają oficjalnym wyjaśnieniom, w śledztwie pozostało wiele niedomkniętych wątków i uzasadnionych wątpliwości, zwłaszcza wobec polityki Federacji Rosyjskiej, ale też działań ówczesnego rządu. Więcej na ten temat przeczytasz w naszym artykule, w którym przyjrzeliśmy się książce Jessikki Aro dotyczącej teorii o wybuchu na pokładzie TU-154m.

Omawiane przez nas nagranie już przedtem pojawiało się w sieci i wpisywało się w narrację, zgodnie z którą rząd PO-PSL zaniedbał śledztwo smoleńskie lub nawet pomógł Rosji w zatuszowaniu zamachu.

13:52

4 min. czytania

Hołownia i Mentzen na tle sędziowskiego młotka

Sąd przyznał rację Hołowni. Według Mentzena wyrok to absurd

Hołownia i Mentzen na tle sędziowskiego młotka

9 kwietnia 2025 roku Sąd Okręgowy w Warszawie w trybie wyborczym nakazał Sławomirowi Mentzenowi sprostowanie nieprawdziwych informacji, które wypowiedział z sejmowej mównicy.

Kandydat Konfederacji 2 kwietnia 2025 roku powiedział, że „Szymon Hołownia zaprosił nielegalnych imigrantów z granicy z Białorusią do Sejmu. Robił sobie z nimi sweet focie i wrzucał do Internetu”. Ze względu na te słowa 8 kwietnia kandydat Polski 2050 pozwał Mentzena w trybie wyborczym (art. 111 Kodeksu wyborczego).

Hołownia zaprosił do Sejmu migrantów z białoruskiej granicy

Sławomir Mentzen nawiązał w ten sposób do spotkania wigilijnego w Sali Kolumnowej Sejmu, które Szymon Hołownia jako marszałek zorganizował 22 grudnia 2023 roku. W oficjalnej zapowiedzi tego spotkania możemy przeczytać, że zaproszono na nie „zarówno osoby z niepełnosprawnościami, w kryzysie bezdomności, kryzysie migracyjnym, jak i przedstawicieli organizacji działających na ich rzecz”.

Wśród takich organizacji była Fundacja Ocalenie, która od sierpnia 2021 roku świadczy pomoc humanitarną na granicy polsko-białoruskiej. Po spotkaniu wigilijnym publikowała ona na swoim profilu w serwisie X zdjęcie Szymona Hołowni w otoczeniu kilku osób.

Do zdjęcia dodano opis, który świadczył o tym, że znajduje się na nim osoba, która kilkukrotnie próbowała przekroczyć granicę polsko-białoruską. Obecnie wpis z tym zdjęciem jest niedostępny.

Osoby ze zdjęcia przebywały w Polsce legalnie

Tuż po publikacji tego zdjęcia Szymon Hołownia był krytykowany przez opozycję, która widziała w tym zachętę do nielegalnego przekraczania granicy (np. 1, 2). Także niektórzy dziennikarze ocenili publikację zdjęcia jako polityczny błąd (np. 1, 2). Eksperci w dziedzinie bezpieczeństwa dostrzegali w tym legitymizację działań hybrydowych, które prowadzi wobec Polski reżim Aleksandra Łukaszenki (np. 1, 2).

Do sprawy odniosła się wtedy Fundacja Ocalenie. Podkreśliła, że wszystkie osoby, które wzięły udział w spotkaniu z marszałkiem, przebywały w Polsce legalnie. Fundacja nie zaprzeczyła, że przekroczyły one granicę polsko-białoruską z naruszeniem prawa. Zwróciła jednak uwagę, że białoruskie służby nie dopuściły ich do legalnego przekroczenia granicy na wyznaczonym do tego przejściu.

Sąd zwrócił uwagę na szczegóły

Sąd w krótkim uzasadnieniu decyzji zaznaczył, że nielegalnym imigrantem jest osoba, która nielegalnie przebywa na terenie kraju. Pojęcie „nielegalnego imigranta” sąd odróżnia od pojęcia „osoby, która nielegalnie przekroczyła granicę”. – Jasne w ocenie sądu jest to, że gdyby kandydat powiedział, że nielegalnie przekroczyli granicę, nie byłoby problemu powiedziała sędzia Ewa Ligoń-Krawczyk.

W ocenie sądu nie wykazano również, że Szymon Hołownia robił sobie zdjęcia z nielegalnymi imigrantami i publikował je w internecie. – To zdjęcie, które jest jakby kanwą tego, nie zostało wrzucone do internetu przez kandydata, tylko przez fundacjęstwierdziła sędzia. Ponadto według sądu zastanawiające jest, czy Szymon Hołownia sam robił to zdjęcie.

Mentzen nie zgadza się z wyrokiem

Zgodnie z decyzją sądu w ciągu 48 godzin od daty uprawomocnienia się orzeczenia Sławomir Mentzen powinien opublikować oświadczenie w tej sprawie w mediach społecznościowych. 

Kandydat Konfederacji ma jednak prawo w ciągu 24 godzin złożyć zażalenie do sądu apelacyjnego. Sprawa ma zostać rozpoznana w ciągu kolejnych 24 godzin. Od rozstrzygnięcia sądu apelacyjnego nie przysługuje skarga kasacyjna do Sądu Najwyższego (art. 111 par. 3 Kodeksu wyborczego).

Sławomir Mentzen nie zgadza się z wyrokiem sądu okręgowego. Na swoim profilu w serwisie X ponownie opublikował wspomniane zdjęcie Fundacji Ocalenie. Z kolei na spotkaniu z mieszkańcami Kraśnika mówił: – Każdy widział zdjęcie Szymona Hołowni z nielegalnymi imigrantami w Sejmie, natomiast sąd stwierdził, że przegrałem. 

Sławomir Mentzen w Kraśniku zwrócił uwagę na uzasadnienie decyzji sądu. Jako absurd przedstawiał rozróżnienie „nielegalnych imigrantów” i „migrantów zalegalizowanych przez rząd Tuska”. Wyśmiał również zarzut, że to nie marszałek na swoim profilu opublikował swoje zdjęcie z migrantami, lecz zrobiła to fundacja.

09.04.2025

17:03

3 min. czytania

Ręka włączająca telewizję pilotem oraz loga wPolsce24 i Republiki

Telewizja Republika i wPolsce24 stracą koncesję? Sprawa jest w toku

Ręka włączająca telewizję pilotem oraz loga wPolsce24 i Republiki

9 kwietnia 2025 roku media społecznościowe obiegły informacje o „zamachu na wolność słowa w Polsce”. W ten sposób poseł Sebastian Kaleta nazwał decyzję Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego (WSA) w Warszawie o odebraniu koncesji Telewizji Republika i stacji wPolsce24. Jarosław Kaczyński stwierdził z kolei, że w kraju jest likwidowana demokracja.

Obie stacje przyjęły (1, 2) strategię oblężonej twierdzy. Republika alarmuje o „sędziowskiej kaście”, która „lekceważy miliony Polaków”. Za to wPolsce24 krytycznie pisze o „sędzi walczącej”, która wydała decyzję, i prześwietla jej przeszłość. 

Sprawa sięga ubiegłego roku

W czerwcu 2024 roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (KRRiT) rozstrzygnęła konkurs na miejsce w paśmie MUX-8, czyli na polskim multipleksie telewizji naziemnej. O koncesję ubiegały się wtedy cztery spółki: Telewizja Republika S.A., Fratria Sp. z o.o. (wydawca stacji wPolsce24), Polskie Wolne Media P.S.A. i węgierski TV2 Média Csoport.

Ostateczną decyzję w tej sprawie wydał na początku lipca Maciej Świrski – przewodniczący KRRiT wybrany na to stanowisko we wrześniu 2022 roku, czyli jeszcze za rządów Prawa i Sprawiedliwości. 

Dzięki udzieleniu przez niego koncesji Republika nadaje naziemnie od lipca 2024 roku, a wPolsce24 dołączyła do niej we wrześniu tego samego roku.

Konkurenci się odwołali, a sąd przyznał im rację 

Obok wspomnianych stacji w konkursie wzięła udział spółka Polskie Wolne Media P.S.A., która należy do Grupy MWE Networks. Jej propozycją była stacja Polska24, która miała nadawać audycje informacyjne, publicystyczne, będące „ponad granicami sporów politycznych” oraz  edukacyjne, „skoncentrowane na weryfikacji informacji, rozpoznawaniu dezinformacji i fake newsów” (s. 28).

W czerwcu 2024 roku przedstawiciele MWE Networks nie otrzymali koncesji, więc zapowiedzieli odwołanie od decyzji KRRiT. Jako argument podnoszono, że decyzja KRRiT nie była dostatecznie uzasadniona, a w szczególności nie wykazano, że Republika i wPolsce24 są w stanie utrzymać finansowo swoje kanały lepiej niż Polskie Wolne Media P.S.A.

Dzisiejsza decyzja WSA jest efektem złożonej skargi – sąd zgodził się z zarzutami podniesionymi przez spółkę, która przegrała w konkursie. Poza cofnięciem decyzji, na podstawie której Republika i wPolsce24 otrzymały koncesję, skład orzekający nałożył na Macieja Świrskiego, przewodniczącego KRRiT, obowiązek zapłacenia kosztów postępowania w wysokości 10 tys. złotych. 

Po wyroku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji opublikowała swoje stanowisko w serwisie X. Oświadcza w nim, że decyzja o przyznaniu koncesji jest zgodna z prawem. KRRiT zaznaczyła, że wyrok jest nieprawomocny i zapowiedziała, że złoży skargę kasacyjną. Rada podkreśla, że dopóki wyroku nie wyda Naczelny Sąd Administracyjny, koncesje nadal obowiązują.

Co dalej? Skarga do wyższej instancji

Zgodnie z przepisami ustawy Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi od decyzji WSA przysługuje skarga kasacyjna do NSA (art. 173). Strony, czyli w tym przypadku prawicowe telewizje, mają na to 30 dni od momentu doręczenia im orzeczenia z uzasadnieniem (art. 177).

Jeśli NSA przychyli się do skargi, decyzja zostanie uchylona, a sprawa – przekazana do ponownego rozpoznania (art. 185).

03.04.2025

11:21

3 min. czytania

W tle tory kolejowe, na pierwszym planie zrzut ekranu wpisu na platformie X.com, który informuje o katastrofie kolejowej, do której doszło 28 lutego 2025 roku. W miejscowości Hustopecze nad Beczwą blisko granicy polsko-czeskiej wykoleił się pociąg z wagonami-cysternami, w których transportowano benzen. W poście umieszczono 4 fotografie z tego wydarzenia przedstawiające unoszący się dym w wyniku pożaru trującej, rakotwórczej substancji.

Katastrofa kolejowa koło Polski. Czesi walczą ze skażeniem

W tle tory kolejowe, na pierwszym planie zrzut ekranu wpisu na platformie X.com, który informuje o katastrofie kolejowej, do której doszło 28 lutego 2025 roku. W miejscowości Hustopecze nad Beczwą blisko granicy polsko-czeskiej wykoleił się pociąg z wagonami-cysternami, w których transportowano benzen. W poście umieszczono 4 fotografie z tego wydarzenia przedstawiające unoszący się dym w wyniku pożaru trującej, rakotwórczej substancji.

Do katastrofy kolejowej w Czechach doszło 28 lutego, gdy w miejscowości Hustopecze nad Beczwą w powiecie Przerów wykoleił się pociąg z wagonami-cysternami, przewożącymi ponad 1000 ton benzenu. Wybuchł pożar, a około 350 ton trującej substancji dostało się do wody i gleby.

Pociąg z cysternami przewożącymi ponad 1000 ton toksycznego benzenu uderzył w zwrotnicę z prędkością dwukrotnie przekraczającą dozwoloną. Benzen to substancja rakotwórcza, która może powodować zawroty głowy, trudności w oddychaniu, a nawet prowadzić do śmierci. 

Wojewoda ołomuniecki Ladislav Oklesztiek zadecydował o wprowadzeniu pierwszego w skali zarządzania kryzysowego stanu zagrożenia w kraju ołomunieckim, który obowiązuje od 28 marca i potrwa miesiąc. Obecny stan zagrożenia ma pozwolić na szybszą rekultywację skażonych gruntów i wody, a przede wszystkim na niedopuszczenie do skażenia wód kluczowej dla tamtych terenów rzeki Beczwy.

Stan alarmowy w Czechach. Służby starają się, by nie doszło do większych zanieczyszczeń

W okolicach zbiorników wodnych przy miejscu katastrofy rozpoczęto budowę metalowej zapory, która ma nie pozwolić na przedostanie się szkodliwych substancji do wód gruntowych oraz do zbiorników retencyjnych. 

Na miejscu wypadku działa już sieć odwiertów, z których pompowana jest zanieczyszczona woda. Ukończono również budowę tzw. ścianki Larsena, która ma zapobiec rozprzestrzenianiu się benzenu na większy obszar. 

Skutki dla przyrody będą długotrwałe

Władze Czech już ostrzegły przed możliwymi konsekwencjami skażenia rakotwórczym benzenem m.in. w jeziorach i odradziły wędkowanie. Groźny poziom stężenia benzenu stwierdzono niedaleko zbiornika retencyjnego w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca katastrofy.

Narodowy Instytut Zdrowia w Czechach już teraz ostrzega przed spożywaniem ryb z zanieczyszczonego jeziora ze względu na wysokie właściwości rakotwórcze benzenu i wskazuje na poważne ryzyko dla zdrowia ludzi. 

Według aktualnych informacji portalu idnes.cz Agencja Ochrony Środowiska odnotowała śmierć kilkudziesięciu ryb w zbiorniku wodnym w okolicach katastrofy. Testy wykazały, że ryby były zatrute benzenem.

 

01.04.2025

09:13

5 min. czytania

Marine Le Pen na tle flagi Francji

Marine Le Pen wykluczona z wyborów? Wyjaśniamy

Marine Le Pen na tle flagi Francji

31 marca 2025 roku Sławomir Mentzen przekazał w serwisie X, że Marine Le Pen „zostanie prawdopodobnie wykluczona z wyborów prezydenckich we Francji”. 

Kandydat Konfederacji porównał tę sytuację do wydarzeń z Rumunii, gdzie Sąd Konstytucyjny unieważnił wybory prezydenckie po I turze z powodu nieuczciwości kampanii Călina Georgescu i zatajenia źródeł jej finansowania. Następnie Centralne Biuro Wyborcze odmówiło ponownej rejestracji kandydatury Georgescu – uznano jego działania za sprzeczne z ideami demokratycznymi, na których straży ma stać prezydent.

Mentzen zapytał wobec tego, czy w Polsce może dojść do podobnej sytuacji. „Czy to jest ta demokracja walcząca, o której mówił Tusk? Czy Polacy będą mogli sami wybrać swojego prezydenta?” – napisał na portalu X. Co właściwie wydarzyło się we Francji?

Niestabilne rządy w podzielonym parlamencie

Marine Le Pen to francuska parlamentarzystka, wieloletnia liderka prawicowej nacjonalistycznej partii – Zjednoczenia Narodowego (obecnie jej przewodniczącym jest Jordan Bardella). 

W wyborach parlamentarnych na przełomie czerwca i lipca 2024 roku jej ugrupowanie zdobyło najwyższy odsetek głosów – zarówno w pierwszej, jak i w drugiej turze (ok. 30 proc.). Stanowi ono obecnie największą grupę politycznąZgromadzeniu Narodowym, nie jest jednak w stanie stworzyć samodzielnego rządu. 

Przez kilka miesięcy premierem był Michel Barnier, reprezentujący piątą siłę polityczną w parlamencie – konserwatywną i prounijną Partię Republikańską. Jego rząd jednak upadł, ponieważ nie mógł porozumieć się w sprawie budżetu ani z lewicą, ani z prawicą. Kolejnym szefem rządu został François Bayrou z siódmej partii pod względem liczby członków w parlamencie – z  Ruchu Demokratycznego

Kilkukrotne próby przegłosowania wotum nieufności wobec nowego premiera okazały się nieudane – m.in. dzięki poparciu ze strony Marine Le Pen. Jak wskazał w swojej analizie Instytut Zachodni, znaczenie mogła tu mieć dezaprobata Bayrou wobec „prób utrudnienia Le Pen startu w wyborach prezydenckich w 2027 r. w formie zarzutów o defraudację środków unijnych”.

Le Pen skazana za defraudację unijnych środków

We wrześniu 2024 roku, czyli niedługo po wyborach, rozpoczął się proces blisko 30 osób związanych ze Zjednoczeniem Narodowym. Oskarżono je o zatrudnianie na stanowisku asystenta europosła w latach 2004–2016 osób, które w rzeczywistości pracowały na rzecz partii. Już pod koniec 2016 roku przewodniczący Parlamentu Europejskiego nakazał Le Pen z tego tytułu zwrot blisko 300 tys. euro.

31 marca 2025 roku Sąd Karny w Paryżu uznał Le Pen winną defraudacji skazałna cztery lata pozbawienia wolności. Połowę kary polityczka ma spędzić w areszcie domowym pod nadzorem elektronicznym. Jeżeli w tym czasie nie naruszy warunków zawieszenia, nie będzie musiała odbywać drugiej połowy kary. Dodatkowo sąd nałożył na nią grzywnę w wysokości 100 tys. euro (s. 77).

Wymiar sprawiedliwości pozbawił Marine Le Pen także możliwości sprawowania funkcji publicznych na okres pięciu lat. Jak zapisano w wyroku, fakt, że osoba skazana mogłaby kandydować, a nawet zostać wybrana na urząd prezydenta, „powodowałby nieodwracalne zakłócenie porządku publicznego w demokratycznym państwie prawa”. Sąd uznał również, że ze względu na możliwą przewlekłość postępowania sądowego konieczne jest w tym przypadku natychmiastowe wykonanie tej dodatkowej kary (s. 77). 

Lider Zjednoczenia Narodowego wciąż może walczyć o prezydenturę

Wybory prezydenckie we Francji mają się odbyć w 2027 roku. Sondaże z lipcawrześnia 2024 roku dawały Marine Le Pen w każdym wariancie zwycięstwo w I turze z wynikiem około 35 proc. Na podobne poparcie we wrześniowym badaniu mógł liczyć Jordan Bardella.

Marine Le Pen zapewnia, że będzie „walczyć z niesprawiedliwością” aż do końca. Jak wyjaśnia w swoim artykule Agencja Reutera, polityczka Zjednoczenia Narodowego wciąż może pokładać nadzieję w odwołaniu od wyroku. Dodaje jednak, że proces przed sądem apelacyjnym we Francji może trwać miesiące, a nawet lata. Associated Press dodaje, że nie ma pewności, czy wyższa instancja wyda łagodniejszy wyrok.

Człowiek prezydenta w Radzie Konstytucyjnej

Wcielenie w życie wyroku sądu pierwszej instancji jeszcze przed rozpatrzeniem sprawy przez apelację może ułatwić niedawna decyzja francuskiej Rady Konstytucyjnej. Choć nie była to sprawa związana bezpośrednio z Le Pen, uznano w niej, że wdrożenie w życie zakazu startowania w wyborach jeszcze przed wyrokiem sądu apelacyjnego jest zgodne z konstytucją.

Wątpliwości w tej kwestii może budzić fakt, że takie rozstrzygnięcie wydano 28 marca 2025 roku, czyli kilka dni przed wyrokiem w sprawie Le Pen. Co więcej, również w marcu prezydent mianował członkiem Rady Konstytucyjnej jednego ze swoich najbliższych współpracownikówRicharda Ferranda. Emmanuel Macron zdobył w ten sposób większość w zgromadzeniu, a Ferrand został przewodniczącym Rady.

„Pozostaje kwestią otwartą, czy w oczach części wyborców niezdecydowanych działania sądowe przeciw Le Pen nie będą stawiały jej w roli ofiary systemu i nie wzmocnią jej przed wyborami” – komentuje te wydarzenia Instytut Zachodni. Przypomnijmy, że w Rumunii faworytem sondaży jest lider nacjonalistycznego Sojuszu Jedności Rumunów George Simion, który kreuje się na następcę Georgescu.

31.03.2025

15:35

5 min. czytania

Wilk, Kowalski i Mentzen na tle meczetu

Skąd tylu muzułmanów na ulicach? To spotkania świąteczne

Wilk, Kowalski i Mentzen na tle meczetu

30 marca 2025 roku konto Polish Connection opublikowało w serwisie X nagranie przedstawiające muzułmanów zgromadzonych przed meczetem w Gdańsku, na ulicy Abrahama. Dalej podał je Sławomir Mentzen, pisząc: „Trzeba natychmiast zamknąć granicę dla imigrantów z państw muzułmańskich! […] Trzeba rozpocząć deportacje, zamiast próbować ich integrować!”.

Nagranie z tego samego dnia, lecz z Wrocławia, opublikował na swoim profilu poseł PiS Janusz Kowalski. Widać na nim grupę kilkudziesięciu osób, z których część ubrana jest w tradycyjne bliskowschodnie stroje. Nagranie wykonano przy ulicy Lindego w okolicy Muzułmańskiego Centrum Kulturalno-Oświatowego. Polityk dodał od siebie: „Nielegalni imigranci od Tuska i Trzaskowskiego są już we Wrocławiu!”.

Z kolei poseł Konfederacji Ryszard Wilk opublikował na TikToku nagranie z hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Mysłowicach. Znów widać na nim dużą liczbę muzułmanów w trakcie modlitwy. Polityk nazwał ich „islamistami” i dodał, że według niektórych źródeł jest ich dwa razy więcej niż w zeszłym roku. Ten materiał obejrzano ponad 100 tys. razy.

Te same lub podobne nagrania i zdjęcia pojawiły się także na innych profilach w różnych mediach społecznościowych (np. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7). Wśród komentarzy znalazły się nawołujące do przemocy wobec osób przedstawionych w tych materiałach.

Muzułmanie świętowali koniec ramadanu

W dniu wykonania wyżej przedstawionych nagrań i zdjęć muzułmanie gromadzili się na modlitwie z okazji Święta Al-Fitr. 30 marca 2025 roku, według kalendarza muzułmańskiego, przypadał pierwszy dzień miesiąca szałłal. Był to jednocześnie koniec miesiąca ramadan, który jest czasem postu.

Na facebookowej stronie Muzułmańskiej Gminy Wyznaniowej w Gdańsku, której prezesem jest Tatar Olgierd Chazbijewicz, związanej z Muzułmańskim Związkiem Religijnym, czytamy, że 30 marca 2025 roku miało odbyć się świąteczne spotkanie w miejscowym meczecie. Z kolei związane z Ligą Muzułmańską Centrum Kulturalno-Oświatowe we Wrocławiu zapraszało na takie spotkanie w swojej siedzibie. W Mysłowicach odbyło się wydarzenie zorganizowane przez Centrum Kultury Islamu-Katowice, również związane z Ligą Muzułmańską.

Muzułmański Związek Religijny ogłaszał modlitwę świąteczną z okazji Święta Al-Fitr także w innych miastach: Białymstoku, Bohonikach, Kruszynianach, Warszawie, Łodzi, Kielcach i Wólce Kosowskiej.

Tak samo czy inaczej niż w zeszłych latach?

Część komentujących wpisy dotyczące tegorocznych obchodów końca ramadanu w Gdańsku (np. 1, 2) zwraca uwagę na fakt, że podobne zgromadzenia miały miejsce także w zeszłych latach. Rzeczywiście na facebookowej stronie muzułmańskiej gminy wyznaniowej oraz na jednym z kanałów podróżniczych na YouTube możemy znaleźć zdjęcia i nagrania takiego wydarzenia z 2023 roku.


W odpowiedzi na jeden z takich komentarzy użytkownik serwisu X zwrócił uwagę, że na nagraniu z 2023 roku jest znacznie mniej osób niż na tym z 2025 roku. Można też zauważyć, że w bieżącym roku z okazji zgromadzenia jedną z ulic wokół meczetu zamknięto dla ruchu samochodowego. Podobnej informacji nie znajdziemy w ogłoszeniu dotyczącym spotkania sprzed dwóch lat.

Warto jednak zauważyć, że nawet jeśli w tym roku obchody końca ramadanu zgromadziły więcej osób, to wciąż widok muzułmanów modlących się w dużej liczbie na ulicach nie jest codziennością. Natomiast wyrwane z kontekstu zdjęcia i nagrania mogą wywołać takie wrażenie.

Sytuacja jak sprzed roku

Podobna sytuacja miała miejsce w czerwcu 2024 roku. Opisywaliśmy wtedy podobne zdjęcia, które w mediach społecznościowych publikował poseł klubu PiS Dariusz Matecki. Miały one dowodzić, że do Szczecina przybyły tysiące imigrantów. Było to dwa dni po doniesieniach o migrantach podrzuconych do Polski przez niemieckie służby naruszeniem procedur.

Poseł nie poinformował jednak, że w tamtym czasie w jednej z sal konferencyjnych szczecińskiej Netto Areny zorganizowano obchody innego muzułmańskiego świętaŚwięta Ofiarowania.

Obecnie różne osoby przekonują, że Niemcy przekazują do Polski duże liczby migrantów, także w kontekście wyżej przedstawionych nagrań (np. 1, 2, 3). Gdy jednak spojrzymy na liczby dotyczące readmisji z Niemiec (czyli odsyłania nielegalnych migrantów do kraju, z którego przybyli), widać, że w 2024 roku było ich mniej (688) niż w 2023 (968).

Wzrosła za to liczba osób zawracanych na terenach przygranicznych, które nielegalnie próbowały się dostać do Niemiec – z 1705 w 2023 roku do 9369 w 2024 roku. Wciąż najczęściej zawracani są obywatele Ukrainy (w 2023 – ⅓ zawróconych, w 2024 – ½).

Należy pamiętać, że we wrześniu 2023 roku Niemcy ogłosiły wzmożone kontrole policyjne na granicy z Polską i Czechami, a w październiku 2023 rokuprzywrócenie kontroli na całej granicy z Polską. Niemiecki rząd stara się w ten sposób ograniczać nielegalną imigrację i walczyć ze szlakami przemytniczymi biegnącymi m.in. przez Polskę i Czechy.

28.03.2025

12:56

2 min. czytania

Trzaskowski krytykuje PiS za brak porządnej inwestycji. Zapomniał o Baltic Pipe?

Trzaskowski uderza w PiS. Wypomina Ostrołękę

Rafał Trzaskowski na spotkaniu z wyborcami w Radomiu skrytykował PiS i negatywnie ocenił inwestycje poprzedniego rządu. – Pytanie, jaka jest wiarygodność tych ludzi, którzy żadnej porządnej inwestycji w Polsce przez 8 lat nie byli w stanie skończyć – zastanawiał się polityk.

Kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta szybko wskazał na nieudaną inwestycję w elektrownię węglową w Ostrołęce. Decyzję o wznowieniu budowy podjęto w 2016 roku, gdy premierem była Beata Szydła. 

Przedsięwzięcie zakończyło się fiaskiem – w 2020 roku spółki skarbu państwa – Enea i Energa – podjęły decyzję o zaprzestaniu finansowania elektrowni. Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli w ramach inwestycji bezpowrotnie utracono ponad 1,3 mld zł.

Baltic Pipe flagowym projektem rządów PiS

To fakt, że projekt budowy elektrowni w Ostrołęce zakończył się niepowodzeniem. Rafał Trzaskowski poszedł jednak o krok dalej, gdy stwierdził, że za rządów PiS nie przeprowadzono żadnej porządnej inwestycji.

Mimo że sklasyfikowanie przedsięwzięcia jako porządnej inwestycji jest w dużej mierze kwestią subiektywnej oceny, to jednak obiektywnie nie jest prawdziwe stwierdzenie, że w trakcie rządów PiS nie powstała w Polsce ani jedna inwestycja.

Flagowym projektem, którym chwali się PiS, jest Baltic Pipe – system gazociągów łączących Polskę, Danię i Norwegię. Tę inwestycję w latach 2018–2022 realizowała polska spółka Skarbu Państwa GAZ-SYSTEM we współpracy z duńskim Energinetem.

Budowa gazociągu była ważna z punktu widzenia uniezależnienia się Polski od gazu importowanego z Rosji.

Jakie inwestycje przeprowadzono za rządów PiS?

Dużą inwestycją za rządów PiS była także fabryka tworzyw sztucznych Polimery Police. Inwestycję ukończono w połowie 2023 roku, a za budowę była odpowiedzialna spółka skarbu państwa – Grupa Azoty.

Można wspomnieć również o inwestycjach w infrastrukturę drogową. W latach 2016–2023 długość autostrad i dróg ekspresowych zwiększyła się z 3 161 do 5 115 km. 

27.03.2025

15:44

5 min. czytania

Donald Tusk na tle dwóch niemieckich policjantów

Tusk pozwolił Niemcom na patrole w Polsce? To stara umowa

Donald Tusk na tle dwóch niemieckich policjantów

Już w maju 2024 roku temat współpracy polskiej i niemieckiej policji wzbudził zainteresowanie polityków. Agnieszka Wojciechowska van Heukelom, poseł klubu Prawa i Sprawiedliwości, pytała wtedy w mediach społecznościowych, czy radiowóz polsko-niemieckiego patrolu widziany na ulicach Warszawy to początek „niemieckiej jurysdykcji w polskiej stolicy”.

Wyjaśniliśmy wtedy, że niemiecki radiowóz pojawił się w Warszawie z okazji dnia otwartego organizowanego przez Ambasadę Republiki Federalnej Niemiec. Z kolei wspólne polsko-niemieckie patrole są możliwe od lat na mocy umowy o współpracy służb policyjnych, granicznych i celnych, sporządzonej 15 maja 2014 roku.

Nowa umowa z niemieckimi służbami?

Współpracą polskich i niemieckich policjantów zainteresowała się ostatnio Aleksandra Fedorska, redaktor naczelna internetowego Radia Debata. 25 marca 2025 roku przekazała na portalu X odpowiedź komisariatu niemieckiej policji federalnej w Ludwigsdorf na swoje pytanie o niemiecki radiowóz wykonujący patrol po polskiej stronie mostu w Zgorzelcu.

Rzecznik komisariatu miał napisać, że „podstawy współpracy polskiej Straży Granicznej z Policją Federalną reguluje Ustawa o Umowie między Rządem Republiki Federalnej Niemiec a Rządem Rzeczypospolitej Polskiej o współpracy organów policyjnych, granicznych i celnych z dnia 24 lutego 2025 r.”.


Na ten wpis ponad 1 000 osób zareagowało polubieniami. Portal Warszawski skomentował go następująco: „Niebywałe! Rząd D. Tuska dał prawo niemieckiej policji na patrole po polskiej stronie w Zgorzelcu”. Z kolei Marek Surmacz – dawny doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego i członek rady Gorzowa Wielkopolskiego – pytał na portalu X: „Niemcy już stanowią prawo do obowiązywania na terytorium Rzeczpospolitej ale rząd w Polsce nic o tym nie wie?”.

Błędna data doprowadziła do błędnych wniosków

W samej odpowiedzi z niemieckiego komisariatu, którą przytoczyła Aleksandra Fedorska, można zauważyć, że obok informacji o dacie sporządzenia umowy (24 lutego 2025 roku) podano miejsce Federalnego Dziennika Ustaw w którym ją opublikowano (tom 2015, część II, nr 6).

W tym miejscu znajduje się ustawa, którą niemiecki parlament zaakceptował wspomnianą wyżej umowę z 15 maja 2014 roku. Ta ustawa pochodzi z 24 lutego 2015 roku (a nie z 24 lutego 2025 roku). 

W polskiej Internetowej Bazie Traktatowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie znajdziemy żadnej nowej umowy dwustronnej między Polską a Niemcami zawartej w 2025 roku. Nie ma jej także w aktualnej wersji niemieckiego Federalnego Dziennika Ustaw z 2025 roku. Prawdopodobnie data zawarcia umowy podana przez Aleksandrę Fedorską (24 lutego 2025 roku)  jest błędna. W komentarzu do wpisu zwrócił na to uwagę Bartosz Lewandowski, prawnik związany z Ordo Iuris.

Prawnik pominął ważny przepis

W osobnym wpisie Bartosz Lewandowski wypowiedział się również na temat różnego rodzaju uprawnień uzyskanych przez niemieckie służby na mocy umowy z 2014 roku. Wymienił m.in. legitymowanie osób po polskiej stronie, zatrzymywanie obywateli polskich i patrolowanie terytorium przygranicznego.

Warto w tym kontekście zwrócić uwagę, że zgodnie z umową w skład wspólnego patrolu przygranicznego wchodzi co najmniej jeden funkcjonariusz polski i jeden niemiecki. Co więcej, funkcjonariusz niemiecki patrolujący teren Polski podlega kierownictwu funkcjonariusza polskiego (art. 9 ust. 2).  

Bartosz Lewandowski pominął ten przepis na pierwszym zrzucie ekranu dodanym do wpisu, przedstawiającym przepisy z art. 9 ust. 3 i 4.

Umowa została „reaktywowana”? Działała już dawniej

Zdaniem Bartosza Lewandowskiego „umowa z 2014 r. została reaktywowana”. Pytał on także, czy „polskie służby też działają po stronie niemieckiej w ramach odwiecznej przyjaźni”.

Z informacji na stronach policyjnych wynika jednak, że polskie i niemieckie służby faktycznie współpracowały ze sobą już w poprzednich latach. Komenda Wojewódzka Policji w Gorzowie Wielkopolskim informowała, że od 2020 do 2022 roku międzynarodowe patrole policji „odbyły ponad 380 służb na rzecz bezpieczeństwa mieszkańców Gubina i Guben”. W materiale prasowym wymieniono m.in. „oddziaływanie prewencyjne na sprawców przestępstw i wykroczeń”, zabezpieczanie imprez i obsługiwanie zdarzeń drogowych.

W 2019 roku Komenda Powiatowa Policji w Policach pisała na swojej stronie, że polscy policjanci „wspólnie z funkcjonariuszami policji niemieckiej każdego miesiąca prowadzą szereg działań mających na celu dbanie o bezpieczeństwo mieszkańców terenów przygranicznych po obu stronach Odry”. W praktyce współpraca polegała np. na przeprowadzaniu wspólnie kontroli drogowych. Jak zaznaczono, takie wspólne patrole odbywają się po obu stronach granicy.

Współpraca od ponad 20 lat – nie tylko z Niemcami

Na dawnej stronie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji możemy przeczytać, że 17 kwietnia 2004 roku odbył się pierwszy wspólny umundurowany patrol polsko-niemiecki. 

Rządowe oświadczenie z 2014 roku o podpisaniu omawianej umowy zawiera informację, że zastąpiła ona starsze porozumienie, zawarte jeszcze w 2002 roku. Z kolei Polsko-Niemieckie Centrum Współpracy Służb Granicznych, Policyjnych i Celnych w Świecku działa już od 2008 roku.

Umowy o współpracy w zwalczaniu przestępczości oraz o współdziałaniu na terenach przygranicznych Polska zawarła w latach 2004–2006 także z innymi państwami: ze Słowacją, z CzechamiLitwą. Pozwalają one służbom z tych państw m.in. na wykonywanie obowiązków służbowych na terenach przygranicznych wspólnie z polskimi funkcjonariuszami (art. 13, art. 8, art. 17).

26.03.2025

16:22

6 min. czytania

Rafał Trzaskowski z mikrofonem na tle drutu kolczastego

Co Trzaskowski mówił kiedyś o kryzysie na granicy z Białorusią?

Rafał Trzaskowski z mikrofonem na tle drutu kolczastego

W poniedziałek 24 marca Rafał Trzaskowski, kandydat na prezydenta, był gościem programu „Najważniejsze pytania” na antenie Polsat News. Redaktor zapytał prezydenta Warszawy, czy aktualnie, tak jak dawniej, stoi po stronie migrantów próbujących przekroczyć granicę polsko-białoruską [czas nagrania: 5:25].

– Ja zajmowałem stanowisko trzy czy cztery lata temu wobec tego, co dzieje się na wschodniej granicy, dokładnie identyczne. Dlatego, że była to wojna hybrydowa wtedy i jest dziś – stwierdził w odpowiedzi Trzaskowski i zadeklarował w ten sposób, że jego poglądy się nie zmieniły. 

Zarzuty o zmianę zdania

Po tych słowach kandydata pojawiły się głosy osób przypominających wypowiedzi polityka z przeszłości i sugerujących, że zdanie Trzaskowskiego uległo zmianie. Samuel Pereira, dziennikarz wPolsce24, przywołał wystąpienie Trzaskowskiego na Campus Polska Przyszłości w sierpniu 2021 roku. Polityk stwierdził wówczas, że „trzeba zacząć po prostu od pomocy tym ludziom, którzy są w tej chwili na granicy i to nie ulega żadnej wątpliwości” [czas nagrania: 49:00]. 

Podczas tego wydarzenia prezydent Warszawy mówił również, że należy opanować sytuację na granicy, aby umożliwić udzielenie pomocy potrzebującym. Pod koniec spotkania znowu powrócił temat kryzysu na granicy. Wtedy Trzaskowski wyjaśnił, że w pierwszej kolejności trzeba pomagać osobom potrzebującym pomocy, ale jednocześnie „granica musi być szczelna”

– Jeśli chodzi o kwestie migracyjne, to my nie mówimy tak/nie, bo sytuacja jest piekielnie skomplikowana. […] My rozmawiamy o ludziach na granicy. Pierwsze co, to trzeba im natychmiast pomóc, ale z drugiej strony, tak, my musimy i mamy taki obowiązek wobec UE, że ta granica musi być szczelna […] – powiedział w 2021 roku obecny kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta.

Innym powodem krytykowania Trzaskowskiego, np. przez Gazetę Polską, jest kwestia dofinansowania filmu Agnieszki Holland „Zielona Granica”, poświęconego sytuacji uchodźców na granicy i negatywnie ocenianego m.in. za krzywdzące przedstawienie w nim działań funkcjonariuszy Straży Granicznej. Decyzję o przeznaczeniu 300 tys. zł na produkcję filmu podjął Mazowiecki i Warszawski Fundusz Filmowy (MWFF). Dofinansowanie przyznano w drodze konkursu, a środki pochodziły z budżetu województwa mazowieckiego i Warszawy.

Co Trzaskowski mówił kiedyś?

Kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej rozpoczął się w 2021 roku. Odpowiedzią rządu PiS na problem grup migrantów przybywających ze strony Białorusi była m.in. budowa zapory na granicy. W tamtym czasie politycy Koalicji Obywatelskiej, będącej w opozycji, krytykowali działania PiS (1, 2, 3), a niektórzy starali się bezpośrednio pomagać migrantom na granicy (1, 2).

Rafał Trzaskowski zabierał w tej sprawie głos kilka razy. W wywiadach, których wtedy udzielił, nie sprzeciwiał się budowie zapory i podkreślał, że granica musi być zabezpieczona (1, 2), ale krytykował sposób, w jaki to robił rząd PiS (1, 2). Mówił o tym, że PiS powinien był się zwrócić do UE o pomoc w zabezpieczeniu granic, szczególnie że istnieje wyspecjalizowana do tego agencja, Frontex, z siedzibą w Polsce. 

W rozmowie z Onetem mówił: „Dzisiaj uchodźcy niestety są elementem wojny hybrydowej, którą Łukaszenka czy Putin z nami cynicznie prowadzą. Twarda zewnętrzna granica UE jest potrzebna, natomiast czym innym jest konieczność udzielania pomocy tym, którzy jej potrzebują – ludziom uciekającym przed śmiercią i prześladowaniami”.

Prezydent Warszawy wypowiadał się również negatywnie na temat decyzji ówczesnego rządu o wprowadzeniu stanu wyjątkowego, który obowiązywał on na granicy od 2 września 2021 roku. Później zakazano przebywania w obszarze przygranicznym m.in. na mocy rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych. Według Trzaskowskiego była to „akcja PR-owa” PiS, której prawdziwym celem było zablokowanie dostępu do granicy, żeby nikt nie widział, co się tam dzieje. Kandydat wypowiadał się także na temat narracji rządu o imigrantach, którą nazwał m.in. odczłowieczaniem. 

Co Trzaskowski mówi dziś?

W trwającej obecnie kampanii prezydenckiej Trzaskowski zabiera głos na temat sytuacji na granicy w podobny sposób – mówi o konieczności zabezpieczenia granicy w związku z wojną hybrydową [czas nagrania: 17:50]. Ostatnio wypowiada się także o znaczeniu Tarczy Wschód (1, 2, 3). Polityk wskazuje właśnie ten projekt jako nie tylko ważny krok w kierunku zabezpieczenia wschodniej granicy Polski, lecz także dowód na różnicę pomiędzy działaniami obecnego rządu i rządu PiS, który nie chciał, aby Unia zaangażowała się w kwestię obrony polskich granic.

Jednym z elementów jego krytyki PiS cztery lata temu było nieudzielanie pomocy humanitarnej potrzebującym w strefie przygranicznej. Obecnie Trzaskowski popiera sposób, w jaki rozwiązano tę kwestię w ustawie o czasowym zawieszeniu prawa do azylu.

Projekt przygotowany przez rząd daje możliwość zawieszenia prawa do złożenia wniosku o azyl, dopuszcza jednak wyjątki, np. w przypadku osób małoletnich bez opieki i kobiet ciężarnych (art. 33b ust. 2). Według Trzaskowskiego umożliwia to humanitarne traktowanie osób potrzebujących pomocy.

„Ta ustawa mówi o rozwiązaniach humanitarnych. Ona jasno mówi, że jeżeli Straż Graniczna będzie wiedziała, że ktoś np. ucieka przed reżimem Łukaszenki, że jego życie jest zagrożone, to taka osoba będzie mogła być potraktowana inaczej. Jeżeli dziecko znajdzie się na granicy, ono będzie mogło być potraktowane inaczej. Tam są zapisy humanitarne” – mówił kandydat KO na spotkaniu z wyborcami w Szczecinku.

Rzecznik krytykuje rządowy projekt

Wspomniany projekt jest krytykowany przez Rzecznika Praw Obywatelskich i organizacje pozarządowe. Jak czytamy na stronie RPO: „całkowite pozbawienie cudzoziemców dostępu do tej ochrony jest niezgodne z Konstytucją RP oraz międzynarodowymi standardami ochrony praw człowieka”. Zdaniem organizacji zajmujących się prawami człowieka ta ustawa nie zwiększy bezpieczeństwa ani kontroli nad migracją, a jej zapisy wystawiają cudzoziemców na ryzyko utraty zdrowia i życia. 

26 marca 2025 roku ustawa została podpisana przez prezydenta. Wcześniej Rafał Trzaskowski apelował do prezydenta o jak najszybsze jej podpisanie.

24.03.2025

16:38

4 min. czytania

Donald Tusk i Donald Trump na tle flagi USA

Rząd zrywa umowy na broń z USA? Nie to napisał niemiecki dziennik

Donald Tusk i Donald Trump na tle flagi USA

23 marca 2025 roku w serwisie X były szef resortu obrony Mariusz Błaszczak napisał: „Teraz to Niemcy informują o planach rządu Tuska. Tym razem z niemieckiej prasy dowiadujemy się, że MON może anulować kontrakty zbrojeniowe zawarte z USA”.

Według Błaszczaka zagrożone mają być m.in. kontrakty na: myśliwce F-35, systemy obrony powietrznej Patriot, czołgi Abrams, śmigłowce Apache i wyrzutnie rakiet HIMARS.

Polityk dołączył do swojego wpisu zrzut ekranu przedstawiający artykuł z portalu telewizji wPolsce24. Z tytułu tego tekstu również wynika, że według niemieckich źródeł Polska ma anulować kontrakty zbrojeniowe z USA. Jaka jest prawda?

Czego dotyczy niemiecki artykuł?

Materiał wPolsce24 odwołuje się do artykułu Gabriele Lesser, wieloletniej korespondentki niemieckiego lewicowego dziennika „Die Tageszeitung”. Autorka przedstawiła w nim obawy Polaków w kwestii gwarancji bezpieczeństwa ze strony Stanów Zjednoczonych.

Lesser odnosi się w swoim artykule m.in. do fiaska wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Waszyngtonie z początku marca 2025 roku. Wspomina też wymianę zdań, która miała miejsce w serwisie X między Radosławem Sikorskim a Elonem Muskiem w sprawie terminali Starlink dla Ukrainy.

W tym kontekście dziennikarka napisała, że rząd Donalda Tuska „stara się ratować, co tylko się da, i na zewnątrz zapewnia, jak ważne pozostaje partnerstwo sojusznicze między USA a Polską w ramach NATO”. Z drugiej strony polskie władze mają jednak sprawdzać, które amerykańskie systemy uzbrojenia działałyby w sytuacji kryzysowej także bez bieżącego wsparcia ze strony USA.

Z artykułu nie wynika, że rząd planuje zerwać umowy

Kolejny akapit tekstu Lesser zaczyna się od zdania: „Być może planowane długoterminowe zamówienia na broń u amerykańskich producentów trzeba będzie odwołać i zastąpić je europejskimi”. Ani z tych słów, ani z innych fragmentów artykułu nie wynika jednak, że rząd rzeczywiście rozważa taką możliwość.

Na portalu X wprost zaprzeczyli temu minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz oraz jego zastępca Cezary Tomczyk. Szef resortu obrony nazwał wpis Mariusza Błaszczaka „bzdurami”. Z kolei Tomczyk zapewnił, że to „fake news”, bo „żaden kontrakt z USA nie będzie zerwany”.

Wiceszef MON dodatkowo podkreślił, że nic się nie zmieniło w kwestii dostaw różnego rodzaju sprzętu, który wymienił w swoim wpisie Błaszczak. 

Jaką broń Polska zamówiła w USA?

W sierpniu 2024 roku polski rząd podpisał umowę na zakup 32 myśliwców F-35. Z tego samego miesiąca jest umowa na zakup 96 śmigłowców Apache

W ramach programu Wisła, w wyniku zamówienia zawartego jeszcze w 2018 roku, Polska pozyskała dwie baterie systemu Patriot. W sierpniu 2024 roku, w ramach drugiej fazy programu, została podpisana umowa na produkcję kolejnych wyrzutni wchodzących w skład tego systemu.

Z kolei pierwsze wyrzutnie rakietowe HIMARS trafiły do Polski jeszcze w 2023 roku. Wtedy podpisano też umowę na pozyskanie prawie 500 takich wyrzutni. Tomczyk zwraca jednak uwagę, że była to tylko umowa ramowa. W lipcu 2024 roku MON przekazał, że poprzedni rząd pozostawił ją „bez wystarczających gwarancji finansowych”.

Natomiast dostawy czołgów Abrams zostały zakończone w czerwcu 2024 roku. Mariusz Błaszczak zatwierdził umowę na dostawę 116 takich maszyn na początku 2023 roku.

 

21.03.2025

14:44

4 min. czytania

Mariusz Błaszczak na tle prokuratury

Prokuratura przesłuchuje Błaszczaka. Wraca fałszywa narracja

Mariusz Błaszczak na tle prokuratury

21 marca 2025 roku o 9:00 Prokuratura Okręgowa w Warszawie poinformowała w serwisie X, że na godzinę 10:00 planuje przesłuchanie Mariusza Błaszczaka

Według prokuratury były szef resortu obrony w 2023 roku zniósł klauzulę tajności z fragmentów planu użycia sił zbrojnych WARTA–00101. Następnie w trakcie kampanii przed wyborami do polskiego parlamentu użył ich, aby udowodnić, że „rząd Tuska w razie wojny był gotowy oddać połowę Polski”.

Prokuratura podejrzewa, że Mariusz Błaszczak dopuścił się w ten sposób przekroczenia uprawnień. To przestępstwo, za które grozi kara pozbawienia wolności do lat trzech (art. 231 Kodeksu karnego). 6 marca 2025 roku Sejm wyraził zgodę na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej byłego szefa Ministerstwa Obrony Narodowej.

Błaszczak odtajnił plan oddania połowy Polski bez walki? Fałsz

Godzinę przed wpisem Prokuratury Okręgowej, sam Mariusz Błaszczak napisał w serwisie X: „Dziś o 10:00 bodnarowska prokuratura postawi mi zarzuty za to, że odtajniłem plan pierwszego rządu Tuska ws. oddania połowy Polski bez walki”. Polityk podkreślił, że bez wahania zrobiłby to jeszcze raz. A gdy wychodził z prokuratury około godziny 14:00, powiedział, że zarzuty prokuratury są bezzasadne.


Już w czasie kampanii wyborczej w 2023 roku wyjaśnialiśmy, że twierdzenie o tym, że według planu z 2011 roku Polska po prawej stronie Wisły miała być oddana bez obrony, to fałsz. Mimo to wspomniana nieprawdziwa narracja wróciła w trakcie obecnej kampanii prezydenckiej. W marcu powielili ją m.in. Karol Nawrocki, popierany przez Prawo i Sprawiedliwość kandydat na urząd prezydenta,  i poseł PiS Jan Kanthak

Plan obrony kraju – jak było naprawdę?

Z samych tylko ujawnionych części planu WARTA–00101 wynika, że dotyczą one scenariusza, w którym podczas oczekiwania na nadejście sił sojuszniczych polskie siły zbrojne się bronią. Rubież (czyli pas lub odcinek terenu mający określone znaczenie taktyczne) dwóch rzek: Wisły i Wieprza, była ostatnią linią, na której dopuszczano zatrzymanie przeciwnika. Zakładano przy tym wcześniejszą obronę terytorium i maksymalne opóźnianie tempa działań wroga.

Wycofanie się na strategiczną rubież rzek było dopiero piątym etapem tego wariantu. Dr Michał Piekarski, ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego, w artykule dla OKO.press wyjaśnił, że wcześniejsze etapy polegały na stawianiu oporu przed linią rzek

Z kolei gen. w st. spocz. prof. Bolesław Balcerowicz,komentarzu dla Polskiej Agencji Prasowej, tłumaczył, że zaplanowanie takiej strategii obrony było koniecznością. Należało ją oprzeć na przeszkodzie trudnej do pokonania – a taką właśnie jest Wisła. Tworzenie kolejnych linii obrony umożliwia przeprowadzenie kontrataków. „Nawet w obronie wycofuje się po to, żeby wpuścić przeciwnika, a następnie pokonać” – podkreślił generał.

12:48

4 min. czytania

Sławomir Mentzen siedzący w fotelu. Widoczne logo kanału namzalezy.pl

Mentzen chce uciąć 800+? To nie AI, ale ten film jest stary

Sławomir Mentzen siedzący w fotelu. Widoczne logo kanału namzalezy.pl

W ostatnich dniach popularność na Instagramie oraz na portalu X zdobył fragment nagrania ze Sławomirem Mentzenem. Pochodzi ono sprzed siedmiu lat – film opublikowano wtedy na kanale namzalezy.pl na YouTube. Wcześniej wykorzystał go TVN24 swoim w materiale „Świat według Mentzena”, opublikowanym przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku.


Rzeczywiście, Sławomir Mentzen, będący wtedy członkiem partii Wolność, dzielił się swoim pomysłem na ograniczenie wydatków państwa. Powiedział: – Nasze państwo co roku kosztuje nas 720 mld zł obecnie. Jest to straszna kwota i musimy pomyśleć, co zrobić, żeby ją trochę zmniejszyć. Mój pomysł to jest taki, żeby od razu wywalić 500+, aktywizację bezrobotnych, politykę społeczną, szkolnictwo wyższe, wspieranie sportu, kultury i kilku innych rzeczy. To nam daje kilkadziesiąt miliardów złotych oszczędności.

Jeszcze w 2016 roku Sławomir Mentzen w jednym ze swoich wpisów na Facebooku wyjaśniał, jakie wydatki państwa chciałby ograniczyć, aby umożliwić likwidację niektórych podatków. Wymieniał.: „Na pierwszy ogień leci 500+ (20 mld zł), pieniądze marnowane na walkę z bezrobociem (20 mld zł), finansowanie nauki i szkolnictwa wyższego (21 mld zł), pomoc społeczna (45 mld zł), wydatki na kulturę (10 mld zł) i sport (6 mld zł)”. Skuteczność programu 800+ Mentzen krytykował na TikToku w październiku 2024 roku.

Błędnie rozpoznana manipulacja obrazem

Na podstawie pierwotnego źródła, czyli materiału z kanału namzalezy.pl, można więc potwierdzić, że wypowiedź Sławomira Mentzena nie została ani wyjęta z kontekstu, ani zmontowana, ani wygenerowana przez sztuczną inteligencję. Nie dowierzają temu jednak niektóre z osób komentujących opublikowany fragment tego starego nagrania.

Jedna z osób na Instagramie napisała [pisownia oryginalna]: „Hehe jak widać że głos nie idzie równo z ruchem ust”. Inna stwierdziła: „tragiczny montaż, jak ktoś się daje na to nabrać powinny mu się odebrać prawa wyborcze z tytułu braku samodzielności w myśleniu”. Kolejny internauta skomentował nagranie bardziej agresywnie [pisownia oryginalna]: „Kur*** słabe te wasze montaże idioci je***”. 

Lepiej korzystać z narzędzi niż oceniać „na oko”

Jak widać na tym przykładzie, wobec powszechnego dostępu do narzędzi umożliwiających przerabianie i generowanie obrazów i dźwięków, odbiorcy internetowych treści mogą być nadmiernie sceptyczni wobec tego, co widzą i słyszą. 

Takie sytuacje miały miejsce już w przeszłości. Przykładowo, podczas kampanii prezydenckiej w USA pojawiły się zarzuty, że zdjęcie tłumu zwolenników Kamali Harris zostało wygenerowane przez AI – była to jednak nieprawda.

Nadmierny sceptycyzm może wystąpić szczególnie w sytuacji, kiedy odbiorca styka się z treścią niezgodną z jego utrwalonymi przekonaniami. Może wtedy działać efekt potwierdzenia – psychologiczny mechanizm, zgodnie z którym odruchowo przyjmujemy to, co jest z tymi przekonaniami zgodne, a pomijamy treści podważające nasze poglądy. 

Między innymi dlatego podczas sprawdzania, czy nie mamy do czynienia z przeróbką, warto polegać na narzędziach przeznaczonych do tego celu, a nie na własnych wrażeniach:

  • Pierwotne źródło obrazu bądź filmu można odnaleźć dzięki funkcji wyszukiwania obrazem w Google,
  • Darmowe narzędzie do sprawdzania, czy obraz nie został wygenerowany przez sztuczną inteligencję, oferuje np. Hive Moderation,
  • Nagrania wideo, w których np. zmieniono twarz lub słowa osoby mówiącej (tzw. deepfake), rozpoznaje narzędzie Deepware,
  • Dzięki narzędziu stworzonemu przez ElevenLabs można z kolei sprawdzić, czy podejrzanego dźwięku nie wygenerowała sztuczna inteligencja.

Z kolei z aktualnym programem Sławomira Mentzena można zapoznać się na jego stronie internetowej.

13.03.2025

12:32

Artykuł

3 min. czytania

PiS przeciwko Tarczy Wschód? Spór po obradach europarlamentu

Tarcza Wschód flagowym projektem w UE

12 marca 2025 roku Parlament Europejski przyjął rezolucję dotyczącą wzmocnienia obronności UE. W uchwalonym tekście europosłowie uznali Tarczę Wschód za sztandarowy projekt, który ma służyć do odstraszania i przezwyciężenia zagrożeń ze Wschodu (s. 6). 

Poprawkę w sprawie wpisania Tarczy Wschód do rezolucji zgłosili eurodeputowani Europejskiej Partii Ludowej, do której należą politycy Koalicji Obywatelskiej i PSL.

Tarcza Wschód to polska inicjatywa zaproponowana przez obecny rząd Donalda Tuska. Jej celem jest wzmocnienie polskiej granicy oraz wschodniej flanki NATO.

„Tylko poplecznicy Rosji zagłosowali przeciw. W tym… PiS”

Rezolucję przyjęto stosunkiem 419 głosów „za” do 204 „przeciw”. Tekst poparli polscy europosłowie z KO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy. Przeciwko z kolei głosowali eurodeputowani z list PiS i Konfederacji (s. 395).

Wyniki głosowania wywołały spór w mediach społecznościowych. „W Parlamencie Europejskim tylko poplecznicy Rosji zagłosowali przeciw. W tym… PiS” – napisał na portalu X Donald Tusk. Wtórowali mu inni politycy KO (np. 1, 2, 3).

„Europosłowie PiS głosowali przeciwko zaliczeniu polskiej Tarczy Wschód w poczet flagowych projektów obronnych UE” – dodał Tomasz Siemoniak. Podobny wpis zamieścił Łukasz Kohut, publikując zrzut ekranu z wynikami głosowania.

Europosłowie PiS odpowiadają

Donaldowi Tuskowi w serwisie X odpowiedział Patryk Jaki. „Całe PiS zagłosowało za Tarczą Wschód” – podkreślił europoseł PiS. Niemal identycznie na wpis Tomasza Siemoniaka zareagował inny eurodeputowany PiS Piotr Müller. „Głosowaliśmy ZA poprawką ws. samej »Tarczy Wschód«, zgłoszoną w PE” – zaznaczył Müller.

Trudno jednak stwierdzić, czy tak było. Zanim europosłowie głosowali nad tekstem całej rezolucji, odbyły się głosowania nad poszczególnymi poprawkami. Na tę dotyczącą Tarczy Wschód (nr 87) nie głosowano imiennie [czas nagrania 12:55:10]. Nie wiadomo zatem, jak głosowali europosłowie PiS stricte w wypadku Tarczy Wschód.

Dlaczego europosłowie PiS głosowali za nieprzyjęciem rezolucji?

Zdaniem Piotra Müllera rezolucja jako całość jest szkodliwa dla Polski. Europoseł PiS wskazuje, że „rezolucja chce odebrać państwom członkowskim prawo weta w sprawach bezpieczeństwa i obronności”. Ponadto uważa, że rezolucja podważa rolę NATO jako gwaranta bezpieczeństwa. 

Zgodnie z przyjętym tekstem rezolucji Parlament Europejski wzywa do odejścia od wymogu jednomyślności na rzecz głosowania większością kwalifikowaną przy podejmowaniu decyzji w zakresie zarządzania europejską obronnością (pkt 66). 

PE wyraził w niej także zdanie, że nadszedł czas, aby „podjąć działania mające na celu przekształcenie Unii Europejskiej w rzeczywistego gwaranta bezpieczeństwa” (pkt 10).

Warto przy tym podkreślić, że rezolucje to teksty, w których Parlament Europejski wyraża swój pogląd na różne sprawy. Nie wprowadzają one żadnych nowych przepisów. Omawianą wyżej rezolucję przyjęto w kontekście powstającej „białej księgi” europejskiej obronności, którą już wkrótce ma przedstawić Komisja Europejska.

12.03.2025

11:43

3 min. czytania

Sikorski i Sybiha na tle ukraińskiej flagi

Sikorski pominięty przez ukraiński MSZ? Niezupełnie

Sikorski i Sybiha na tle ukraińskiej flagi

11 marca 2025 roku, ok. godziny 20:00, przedstawiciele Ukrainy i Stanów Zjednoczonych wydali wspólne oświadczenie po spotkaniu w saudyjskiej Dżeddzie. Ukraina wyraziła gotowość przyjęcia propozycji USA, by na 30 dni ogłosić zawieszenie broń. Z kolei Stany zadeklarowały natychmiastowe wznowienie wymiany informacji wywiadowczych i pomocy dla Ukrainy.

Ukraiński minister spraw zagranicznych Andrij Sybiha, uczestnik tych rozmów, poinformował tego samego dnia po godzinie 23:00 w serwisie X, że skontaktował się z szefami dyplomacji UE, Belgii, Czech, Islandii, Danii, Estonii i kilku innych państw, by przekazać im ustalenia z Dżeddy. Wśród ministrów wymienionych przez Sybihę zabrakło Radosława Sikorskiego.

Politycy PiS twierdzą, że Polska została pominięta

Fakt ten komentują na portalu X politycy opozycji. Europoseł PiS Michał Dworczyk napisał 12 marca po godzinie 7:00: „Polska dyplomacja tak wstała z kolan, że przy najważniejszej dziś dla Europy kwestii premier i MSZ są ostentacyjnie pomijani”.

Z kolei poseł Andrzej Śliwka, po godzinie 9:00, przedstawił to jako „Prawdziwy obraz roli Polski w Europie pod przywództwem Tuska i Sikorskiego”. Inny poseł – Paweł Jabłoński – ironicznie napisał o „kolejnym sukcesie prezydencji Tuska i dyplomacji Sikorskiego”.

Szef ukraińskiego MSZ spotkał się z Sikorskim osobiście

Między wpisem Dworczyka i Śliwki, po godzinie 8:00, polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało w serwisie X, że w Warszawie rozpoczęło się spotkanie Radosława Sikorskiego z Andrijem Sybihą. Głównym tematem rozmów miały być ustalenia po wczorajszych amerykańsko-ukraińskich rozmowach pokojowych w Arabii Saudyjskiej.

Wpisy w języku polskim i angielskim o spotkaniu z Sikorskim opublikował na portalu X także szef ukraińskiego MSZ. Potwierdził, że odwiedził Warszawę, aby podzielić się efektami rozmów w Dżeddzie.

Michała Dworczyka to nie przekonuje

Część polityków PiS komentujących wpisy zwraca uwagę na to spotkanie i argumentują, że Polska wcale nie jest pomijana przez ukraińską dyplomację (np. 1234).

Michał Dworczyk odpowiedział na jeden z takich wpisów i zasugerował, że skoro polski minister będzie rozmawiał z Andrijem Sybihą jako ostatni, to nie jest to „wielkie wyróżnienie”.

O spotkaniu było wiadomo już wczoraj

Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na fakt, że o planowanym spotkaniu Sikorskiego i Sybihy media informowały już wczoraj. Powoływano się przy tym na informacje z polskiego MSZ (np. 123). Zatem polska i ukraińska strona musiały wstępnie rozmawiać jeszcze wczoraj, 11 marca 2025 roku, w dniu zakończenia rozmów w Dżeddzie.

Sam Radosław Sikorski nie odpowiedział politykom opozycji podobnymi argumentami. Jedynie odniósł się do słów Pawła Jabłońskiego: „Takiego patriotyzmu uczą w PiS”.

10.03.2025

15:13

Artykuł

4 min. czytania

Musk vs. Sikorski – co wiemy o Starlinkach i ich finansowaniu przez Polskę?

Aktualizacja 13.03.2025 Uzupełniliśmy tekst o informacje przekazane nam przez Biuro Komunikacji Ministerstwa Cyfryzacji. To aktualne dane na temat liczby zakupionych przez Polskę terminali Starlink oraz wysokości miesięcznego abonamentu.

Ile Polska płaci za Starlinki?

Ukraina używa ok. 42 tys. terminali Starlink, z których 20 tys. – w ramach wypożyczenia w latach 2022-2023 dostarczyła Polska. Według ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego płacimy za utrzymanie zestawów na Ukrainie ok. 50 mln dolarów rocznie.

W maju 2024 roku serwis FakeHunter, który powołał się na odpowiedź ministerstwa cyfryzacji, podkreślił, że od stycznia do kwietnia Polska płaciła za terminale Starlink w Ukrainie średnio 2,3 mln dolarów miesięcznie. To by oznaczało, że roczny koszt to ponad 27 mln dolarów.

Z tym że, jak podkreśliło ministerstwo, miesięczna suma nie jest stała i zależy od zapotrzebowania zgłaszanego przez stronę ukraińską.

Opłacamy abonament na preferencyjnych warunkach? Ministerstwo zaprzecza

Według informacji, które otrzymaliśmy 12 marca 2025 roku od Biura Komunikacji Ministerstwa Cyfryzacji miesięczny koszt jednego abonamentu, w ramach zawartych umów, wynosi w przypadku:

  • standardowej usługi – 528,90 zł brutto,
  • abonamentu specjalnego – 1 383,75 zł brutto

Ministerstwo podkreśla, że cena abonamentów udostępnionych usług jest standardową ceną usługi świadczonej przez Starlink.

Według aktualnego cennika prywatny użytkownik musi zapłacić 430 zł za miesiąc dostępu do internetu bez limitu danych, z zasięgiem w całym kraju i z możliwością korzystania z niego w ruchu. Z kolei za 1 125 zł miesięcznie podobne warunki, choć z limitem miesięcznym 50 GB, może uzyskać firma, której zależy dodatkowo na priorytetowej obsłudze. Koszt takiej oferty dla firm, jednak bez limitu danych, to 21 870 zł miesięcznie.

Preferencyjne warunki umowy mógł sugerować Elon Musk, który w odpowiedzi na słowa Radosława Sikorskiego, że Polska co roku płaci 50 mln dolarów, napisał „Płacisz ułamek kosztów”.

Dodatkowe Starlinki trafią na Ukrainę

Pod koniec lutego 2025 roku Reuters poinformował, że Stany Zjednoczone w ramach negocjacji z Ukrainą zagroziły odcięciem Kijowa od systemu satelitarnego Starlink. 

W obliczu tych doniesień minister Gawkowski przekazał, że Polska nie zamierza rezygnować ze wspierania wschodniego sąsiada. W styczniu br. na Ukrainę trafiło 2,6 tys. z 5 tys. dodatkowych zestawów Starlink, za które zapłaci Polska.

Według informacji, które otrzymaliśmy z resortu w latach 2022-2024 na zlecenie Ministra Cyfryzacji Instytut Łączności – Państwowy Instytut Badawczy łącznie zakupił i udostępnił stronie ukraińskiej 24 560 terminali Starlink o wartości 28,7 mln zł. Biuro Komunikacji zapewnia, że była to standardowa cena.

Spór w serwisie X o Starlinki

„Jeśli SpaceX okaże się niewiarygodnym dostawcą, będziemy zmuszeni szukać innych” – napisał Radosław Sikorski na portalu X, w odpowiedzi na wpis Elona Muska, w którym miliarder stwierdził, że gdyby wyłączył Starlink, cała ukraińska linia frontu by się załamała.

Sekretarz stanu USA Marco Rubio zaprzeczył, jakoby Waszyngton groził Ukrainie odcięciem od Starlinka. Podobnie jak Musk, który podkreślił, że „bez względu na to, jak bardzo nie zgadza się z polityką Ukrainy, Starlink nigdy jej nie wyłączy swoich terminali”

Europa rozgląda się za alternatywą?

Musk stwierdził również, że systemu Starlink nie da się zastąpić. Komisja Europejska analizuje jednak, jak w obliczu różnych komunikatów ze strony szefa SpaceX, może pomóc Ukrainie w dostarczaniu informacji satelitarnych.

KE rozważa możliwość dostarczenia informacji Ukrainie za pomocą inicjatywy Govsatcom, która bazuje na już istniejących satelitach wojskowych i komercyjnych. Z tego względu system ma mniejszą przepustowość danych i jest mniej wydajny od Starlinka. 

Lepszym konkurentem dla terminali Starlink byłby system łączności satelitarnej IRIS². Jego start jest jednak planowany dopiero na 2030 rok.

Pojawiły się spekulacje, że już teraz realną alternatywą dla Starlinka mogłyby być satelity obsługiwane przez francuski Eutelsat. Firma ma globalnie 10-krotnie mniej satelitów niskoorbitalnych niż Starlink, jednak zapewnia, że w Europie jej zdolności są na zbliżonym poziomie.

Dlaczego Starlink jest ważny dla Ukrainy?

Terminale Starlink stały się podstawą łączności wojskowej w Ukrainie. Korzystają z niej przede wszystkim operatorzy dronów oraz dowódcy wojskowi. Technologia umożliwia także korzystanie z internetu, ponieważ wskutek rosyjskich ataków infrastruktura energetyczna jest zniszczona.

06.03.2025

16:15

28.02.2025

16:03
15:04

Artykuł

2 min. czytania

Mentzen na drugim miejscu w sondażu prezydenckim? Ekspert zaleca ostrożność

Według sondażu zleconego przez „Wprost” Sławomir Mentzen wyprzedził Karola Nawrockiego i zajął drugie miejsce w rankingu poparcia dla kandydatów na urząd prezydenta. Kandydat Konfederacji zdobył 18,9 proc., a wspierany przez PiS Nawrocki: 16,5 proc.

– To kandydat @KONFEDERACJA_ wszedłby do drugiej tury” – podsumował Wprost w krótkim wpisie w serwisie X.

Przed wyciąganiem zbyt pochopnych wniosków ostrzega ekspert cytowany w artykule na stronie internetowej tygodnika. Należy mieć na uwadze, że sondaż przeprowadzono wyłącznie wśród użytkowników internetu metodą CAWI.

Eksperci zalecają ostrożność. Chodzi o metodę CAWI

– […] rezultaty obu tych polityków [Mentzena i Nawrockiego – przyp. Demagog] odbiegają od badań, które zostały zrealizowane na reprezentatywnej grupie Polaków, a nie samych internautów – podkreśla dr hab. Olgierd Annusewicz z Uniwersytetu Warszawskiego.

Annusewicz nie jest odosobniony w tej opinii. W rozmowie z Demagogiem dr. hab. Radosław Marzęcki zaznacza, że sondaże realizowane metodą CAWI w tematach społecznych i politycznych są bardzo niedokładnym narzędziem. Powodem jest wykluczenie cyfrowe seniorów, którzy stanowią istotną część elektoratu niektórych partii.

Nawrocki nad Mentzenem. Przewaga topnieje

Średnia z lutowych badań opinii publicznej pokazuje, że Sławomir Mentzen zyskuje na poparciu. Karol Nawrocki wręcz przeciwnie, choć ciągle utrzymuje się w rankingu nad Mentzenem.

Sondaże zebrane przez portal ewybory.eu wskazują, że przewaga kandydata popieranego przez PiS nad kandydatem Konfederacji zmalała do 4 pkt proc.

27.02.2025

11:49

Artykuł

3 min. czytania

Flaga Ukrainy oraz monety i banknoty euro w tle

Ile ZUS wydaje na emerytury dla Ukraińców?

Flaga Ukrainy oraz monety i banknoty euro w tle

25.02.2025

14:24

3 min. czytania

Bank Anglii ogłasza niewypłacalność? Nic takiego się nie stało

Ostatnie decyzje Donalda Trumpa związane z nakładaniem ceł np. na aluminium i stal wzbudziły niepokój części inwestorów. Widać to np. po rekordowych cenach złota na amerykańskim rynku. Jednocześnie trwa przenoszenie rezerw tego kruszcu z Banku Anglii, mającego jedne z największych zasobów złota na świecie, do USA.

Duże zapotrzebowanie ze Stanów Zjednoczonych spowodowało problemy w dostępności, co przełożyło się na internetowe spekulacje na temat rzekomej niewypłacalności Banku Anglii. Jeden z użytkowników portalu X napisał: „Bank Anglii nie wywiązał się z dostaw złota, co ujawniło, że jego rezerwy złota istniały wyłącznie na papierze”.

Temat ten wzbudza emocje także dlatego, że w londyńskim banku znajdują się również polskie rezerwy. Czy to oznacza, że nasze złoto zniknęło? W rzeczywistości nie mamy do czynienia z sytuacją kryzysową.

Złoto jest dostępne, ale trzeba na nie dłużej czekać – mówi jeden z dyrektorów banku

W związku z sytuacją powstałą na skutek przenoszenia złota z Banku Anglii głos zabrał Dave Ramsden, dyrektor banku, odpowiedzialny za rynki i bankowość. W rozmowie z mediami tłumaczył, że instytucja będzie w stanie spełnić wszystkie otrzymane prośby, jednak wyzwaniem mogą być kwestie logistyczne

Ramsden zwrócił uwagę, że wszystkie podmioty, które wysyłają złoto, mają zajęte terminy przez najbliższe kilka tygodni. Czas oczekiwania na wydanie sztabek wydłużył się w związku z tym od kilku dni do czterech tygodni.

Warto podkreślić, że ani na stronie Banku Anglii, ani w żadnych wiarygodnych źródłach (1,2,3) nie znajdujemy informacji, które pozwalają sądzić, że ta instytucja jest niewypłacalna. Warto podkreślić, że w bankowym skarbcu znajduje się ok. 400 tys. sztabek złota, których liczba zmniejszyła się od końca ubiegłego roku o 2 proc.

Lęk przed cłami zwiększa import złota do USA

Jak opisuje „Financial Times”, od listopadowych wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych wzrosły zapasy złota przechowywane przez inwestorów i instytucje finansowe w skarbcu giełdy towarowej Comex w Nowym Jorku. Obecnie jest tam ponad 900 ton złota, co jest największą odnotowaną liczbą od sierpnia 2022 roku.

Powodów gromadzenia złota jest kilka. Jednym z nich jest chęć zarobienia – z uwagi na rosnące ceny kruszcu. Te zaś wzrastają ze względu na obawy, że administracja Trumpa nałoży kolejne cła właśnie na złoto. Dlatego część inwestorów sięga do pewnych zasobów, które mają pomóc przetrwać trudniejsze chwile na rynku.

13:10

3 min. czytania

Samolot i osoby chodzące po płycie lotniska

Samolot z Nigerii przywiózł migrantów do Bydgoszczy? Wyjaśniamy

Samolot i osoby chodzące po płycie lotniska

Przemysław Binkowski, szef okręgu kujawsko-pomorskiego partii Ruch Narodowy, poinformował w serwisie X, że „w Bydgoszczy wylądował samolot z Nigerii, którego nie ma w rozkładzie ponieważ Bydgoszcz nie obsługuje tej trasy” [pisownia oryginalna].

Informację mieli potwierdzić telefonicznie pracownicy samego lotniska. Jako dodatkowe potwierdzenie polityk pokazał zrzut ekranu ze strony Flightradar24 oraz zdjęcie samolotu z widoczną nazwą nigeryjskiej firmy lotniczej United Nigeria. Przemysław Bińkowski nagrał też na temat tego zdarzenia film i umieścił go na TikToku. Zdobył tam ponad 700 tys. wyświetleń.

Informacja ta, wyrwana z kontekstu, sugeruje, że do Polski – w samolocie z Nigerii – przylecieli imigranci. Użytkownicy serwisu X pytali w komentarzach: „Imigranci?”„Deportacje?”. Poseł Prawa i Sprawiedliwości Marcin Warchoł udostępnił ten wpis ze słowami: „Showtime!”. Inny poseł PiS Grzegorz Lorek napisał: „Zaczęło się”.

W Bydgoszczy serwisuje się takie samoloty

Samolot, o którym napisał Przemysław Binkowski, to Embraer E190SR. Serwisowanie tych samolotów oferują Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 2 w Bydgoszczy (WZL nr 2). Przykładowo: 8 stycznia 2025 roku WZL nr 2 informowały na swojej stronie, że szczęśliwie ukończyły obsługę bazową samolotu Embraer 175.

Zgodnie z informacjami dostępnymi na stronie Flightradar24 operatorem samolotu, który przyleciał do Bydgoszczy, jest grecka firma Marathon Airlines. 23 lutego 2025 roku samolot pojawił się najpierw w Atenach, a następnego dnia dotarł do Bydgoszczy.

Wcześniej maszyna wykonywała loty na terenie Nigerii, między takimi miastami jak Abudża, Lagos, Kano, Enugu czy Asaba. Firma Embraer sprzedaje model E190 jako samolot do lotów regionalnych.

Samolot mógł zatem pojawić się w Bydgoszczy w celach serwisowych. Sam polityk Ruchu Narodowego napisał, że – według informacji ze strony internetowej lotniska – nie był to lot pasażerski. Po kontakcie telefonicznym z lotniskiem i z WZL nr 2 udało nam się ustalić, że zakłady lotnicze odniosą się dziś do całej sprawy w oficjalnym komunikacie.

Aktualizacja 25.02.2025

Oficjalnie potwierdzone – samolot przyleciał na przegląd techniczny

Zgodnie z zapowiedziami, do doniesień na temat „samolotu z Nigerii” odniosła się spółka Port Lotniczy Bydgoszcz S.A. Firma poinformowała na facebookowym profilu, że operatorem maszyny, która wylądowała we wtorek na lotnisku Bydgoszcz, jest grecka firma Marathon, a samolot jest leasingowany przez linię lotniczą United Nigeria, obsługującą loty krajowe w Nigerii.

Co najistotniejsze, samolot przejdzie zaplanowany przegląd techniczny w Wojskowych Zakładach Lotniczych Nr 2. Zakończenie prac serwisowych i odlot maszyny są planowane za ok. 2 tygodnie. Nie jest to pierwsza maszyna Marathon Airlines serwisowana przez WZL Nr 2.

Samolot nie przyleciał więc po to, by przetransportować do Polski migrantów. W Bydgoszczy znalazł jedynie miejsce, w którym będzie serwisowany.

24.02.2025

14:43

Artykuł

3 min. czytania

Friedrich Merz na tle flagi niemiec

Friedrich Merz zapowiedział zwrot w kierunku Rosji? Nie, mówił o wzmocnieniu Europy

Friedrich Merz na tle flagi niemiec

W niedzielę, 23 lutego 2025 roku, Niemcy wybierali swoich przedstawicieli do Bundestagu – niższej izby parlamentu. To przedterminowe wybory, które musiały się odbyć po tym, jak w grudniu 2024 roku obecny kanclerz Niemiec Olaf Scholz – ze względu na rozpad koalicji rządzącej – rozwiązał parlament.

Wstępne wyniki niedzielnych wyborów w Niemczech wskazują na zwycięstwo Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU), której przewodniczącym jest Friedrich Merz. CDU może liczyć na 164 miejsca w Bundestagu. Razem z bawarską Unią Chrześcijańsko-Społeczną (CSU), która tradycyjnie tworzy jedną frakcję z CDU, będzie to 208 miejsc.

Polityk PiS przypisuje Merzowi zwrot w kierunku Rosji

Poseł Prawa i Sprawiedliwości Kazimierz Smoliński poinformował na portalu X, że według szefa CDU Friedricha Merza „priorytetem niemieckiej polityki będzie uniezależnienie się od USA”. Zdaniem polskiego polityka oznacza to „zwrot Niemiec ku Rosji”.

Smoliński podkreślił w tym kontekście „proniemieckość” Rafała Trzaskowskiego, kandydata na prezydenta z ramienia Koalicji Obywatelskiej. Jednocześnie poseł PiS zachęcił do głosowania na Karola Nawrockiego, kandydata popieranego przez PIS.

Co w rzeczywistości powiedział Merz?

23 lutego 2025 roku Friedrich Merz wziął udział w wieczornej debacie, zorganizowanej przez niemieckich nadawców publicznych: ZDF i ARD. Na pytanie o plany w związku z aktualnymi działaniami Donalda Trumpa związanymi z wojną rosyjsko-ukraińską odpowiedział:

„Jestem w bliskiej łączności z wieloma szefami rządów, głowami państw i ministrami państw Unii Europejskiej i moim najwyższym priorytetem będzie wzmocnienie Europy tak szybko, jak to możliwe. Krok po kroku jesteśmy w stanie osiągnąć niezależność od Stanów Zjednoczonych”.

Przewodniczący CDU dodał, że wypowiedzi Donalda Trumpa świadczą o tym, że nie troszczy się on zbytnio o los Europy. Zwracają na to uwagę także analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich. W kontekście zbliżającego się czerwcowego szczytu NATO Merz powiedział, że być może będzie to czas na rozmowę o jak najszybszym budowaniu zdolności Europy do samodzielnej obrony.

Trzeba więc wyraźnie zaznaczyć: Friedrich Merz nie stwierdził, że zwraca się w kierunku Rosji. Wręcz przeciwnie, widzi zagrożenie ze strony Rosji i niepewne wsparcie ze strony USA, dlatego stawia na budowanie własnych zdolności obronnych Europy.

Merz nowym kanclerzem Niemiec?

Niemiecka izba niższa liczy 630 posłów. Zgodnie z niemiecką ustawą zasadniczą (art. 63) kandydat na szefa rządu (kanclerza) musi uzyskać poparcie większości Bundestagu. Aby Friedrich Merz zdobył fotel kanclerza, musi zbudować koalicję z innymi partiami. Polityk liczy na to, że uda mu się to do Wielkanocy.

Partnerami do rozmów koalicyjnych z CDU i CSU są obecnie m.in. Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD), z której wywodzi się aktualny kanclerz Olaf Scholz, oraz Zieloni. Partie te mogą liczyć według wstępnych wyników odpowiednio na: 120 miejsc i 64 miejsca. Ostateczne wyniki wyborów poznamy najprawdopodobniej w piątek, 14 marca.

21.02.2025

12:41

Analiza

3 min. czytania

Osoby z transparentami stop putin stop war

Nawrocki oświadczył, że to Europa wywołała wojnę? Wyjaśniamy

Osoby z transparentami stop putin stop war

19 lutego 2025 roku Donald Tusk w serwisie X napisał: „Nawrocki oświadczył, że to Europa wywołała wojnę na Ukrainie. Jarosławie, to ostatni moment, aby zmienić kandydata. Chyba że narracja Kremla stała się oficjalną linią PiS”.

Posłowie Koalicji Obywatelskiej zorganizowali także tego dnia konferencję prasową w sprawie słów Karola Nawrockiego. Poseł Patryk Jaskulski mówił w ich kontekście o „zakłamywaniu prawdy”. „Fakty są jednoznaczne i nie możemy pozwolić, żeby ktoś prawdę zakłamywał. Wojna na Ukrainie to tylko i wyłącznie wina Władimira Putina” – stwierdził polityk.

Pominięty fragment wypowiedzi Nawrockiego

Podczas konferencji przytoczono fragment wypowiedzi Karola Nawrockiego podczas konferencji prasowej w Legionowie, która odbyła się 18 lutego 2025 roku: „Europa jest dzisiaj w chaosie wywołanym decyzjami elit europejskich w stosunku do Władimira Putina, które przyniosły nam wojnę i atak Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Tak, pakt z Putinem był podpisywany, Drodzy Państwo, za sprawą europejskich elit, a także za sprawą dzisiejszego premiera rządu polskiego Donalda Tuska”.

Warto zauważyć, że zaraz po tych słowach Karol Nawrocki dodał: „Europa ugrzęzła na wiele lat w dotowaniu Federacji Rosyjskiej, która wywołała wojnę w Europie, atakując Ukrainę”. Podczas konferencji polityków Koalicji Obywatelskiej pominięto ten fragment wypowiedzi.

Kandydat na prezydenta popierany przez PiS nie zaprzeczył więc, że to Rosja wywołała wojnę, gdy zaatakowała Ukrainę. Jednocześnie skrytykował taką postawę „europejskich elit” wobec Rosji, którą prezentowały przed pełnoskalową inwazją Rosji na Ukrainę. Nawrocki uważa, że podejmowane wtedy decyzje stanowią przyczynę, dla której Władimir Putin mógł zdecydować się na atak na Ukrainę.

Co mógł mieć na myśli Karol Nawrocki?

Szef IPN nie sprecyzował, które dokładnie decyzje Donalda Tuska w stosunku do prezydenta Rosji przyniosły skutek w postaci ataku Putina na Ukrainę. Być może miał na myśli gotowość do odmrażania stosunków dyplomatycznych, o której w podobnym tonie mówił Mateusz Morawiecki dwa lata temu.

„8 lutego 2008 roku Donald Tusk był z wizytą u prezydenta Putina. I wtedy właśnie, równo 15 lat temu, powiedział, że Polska jest gotowa do odmrażania, poprawiania relacji rosyjsko-polskich. Ten zwrot, ten zasadniczy zwrot, został zauważony nie tylko przez Rosję, ale również przez naszych sojuszników. I konsekwencje tego zwrotu, jakie są, każdy widzi” – powiedział ówczesny premier [czas nagrania: 00:42].

Podczas wizyty w Moskwie w 2008 roku Donald Tusk rzeczywiście wyrażał gotowość do dialogu z Rosją. Już podczas exposé w 2007 roku mówił: „Choć mamy swoje poglądy na sytuację w Rosji, chcemy dialogu z Rosją, taką, jaką ona jest”. Jednak jak zauważył w swojej analizie Konkret24, Donald Tusk wypowiedział te słowa w innym kontekście niż obecny, czyli przed agresją Rosji na Gruzję (sierpień 2008) i przed aneksją Krymu (marzec 2014).

19.02.2025

14:14

Fact-check

2 min. czytania

Szymon Hołownia na tle flagi Polski i UE

Czy do wyjścia Polski z UE wystarczy 116 posłów? Teoretycznie tak

Szymon Hołownia na tle flagi Polski i UE

Polska 2050 opublikowała w serwisie X grafikę ze słowami Szymona Hołowni na temat możliwości wyjścia Polski z UE. To fragment dzisiejszego wywiadu z marszałkiem dla Wirtualnej Polski. Według Szymona Hołowni do wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej wystarczy 116 głosów posłów. Czy tak jest w rzeczywistości?

Obecnie procedura wystąpienia Polski z Unii Europejskiej jest regulowana przez art. 22a ustawy o umowach międzynarodowych. Zgodnie z tym przepisem przedłożenie Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej projektu decyzji o wystąpieniu z Unii Europejskiej jest dokonywane po uzyskaniu zgody wyrażonej w ustawie. Jednocześnie, zgodnie z art. 120 Konstytucji RP, Sejm uchwala ustawy zwykłą większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.

Sejm składa się z 460 posłów. Teoretycznie wystarczy więc 116 posłów do przegłosowania ustawy. Połowa z 460 to 230. Połowa z 230 to 115. Więcej niż połowa 230 to 116. Przegłosowanie ustawy przez 116 posłów możliwe jest jednak tylko w sytuacji, gdy przynajmniej 230 nie bierze udziału w głosowaniu. Kluby Koalicji Obywatelskiej, PSL, Polski 2050 i Lewicy tworzy dziś 242 posłów.

O tym problemie mówiono już w 2021 roku

Już w 2021 roku Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek wyraził opinię, że obecny przepis dotyczący uchwalenia ustawy o zgodzie na wystąpienie z UE zwykłą większością głosów narusza konstytucję. Dopuszcza on, że decyzja narodu wyrażona podczas referendum może być zniweczona przez ustawę uchwaloną zwykłą większością głosów.

Z takim stanowiskiem nie zgadzało się wtedy m.in. Ministerstwo Spraw Zagranicznych. MSZ zwracał uwagę m.in., że zgodnie z art. 90 konstytucji wyrażenie zgody na ratyfikację umowy przekazującej organizacji międzynarodowej kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach może (ale nie musi) być uchwalone w referendum ogólnokrajowym. Na nadanie numeru druku czeka w Sejmie projekt ustawy wniesiony przez posłów Polski 2050 i PSL. Przewiduje on, że przedłożenie prezydentowi decyzji o wystąpieniu z UE jest dokonywane po uzyskaniu zgody uchwalonej w referendum.

14.02.2025

13:43

Fake Alert

1 min. czytania

Uderzenie drona w ziemię

Uderzenie drona w sarkofag elektrowni w Czarnobylu nie stanowi zagrożenia

Dziś w nocy dron uderzył w sarkofag elektrowni w Czarnobylu. Uwaga na dezinformację. 

Uderzenie drona w ziemię

Państwowa Agencja Atomistyki uspokaja, że „nie stanowi to zagrożenia dla bezpieczeństwa w Polsce. Sytuacja radiacyjna w kraju jest w normie (…) nie stwierdzono zagrożenia radiologicznego”. Również według doniesień strony ukraińskiej atak nie spowodował żadnych zmian w sytuacji radiacyjnej w pobliżu elektrowni.

W sieci mogą pojawiać się niezweryfikowane informacje na temat ataku drona. Apelujemy o spokój, krytyczne podejście do informacji i ich weryfikację w wiarygodnych źródłach. Nie udostępniaj niesprawdzonych treści! Dezinformacja może wywoływać niepotrzebny chaos.

Według Wołodymyra Zełenskiego dron był rosyjski.

10.02.2025

15:52

Fact-check

1 min. czytania

Donald Tusk na mównicy konferencyjnej

Donald Tusk przywołuje miejsce Polski w rankingu World Happiness Report

Monitorujemy i sprawdzamy słowa Donalda Tuska podczas wydarzenia „Polska. Rok przełomu”.

Donald Tusk na mównicy konferencyjnej

Premier Donald Tusk w swoim wystąpieniu podkreślił, że Polska jest obecnie na 35. miejscu w rankingu World Happiness Report. Wyraził przy tym nadzieję, że w ciągu najbliższych 5 lat Polska znajdzie się w pierwszej dziesiątce tego rankingu.

W tym kontekście warto zaznaczyć, że obecny wynik Polski w rankingu wynika z ankiet przeprowadzonych w latach 2021–2023, a więc w okresie rządów Zjednoczonej Prawicy. 

World Happiness Report to wynik współpracy Instytutu Gallupa, Oxford Wellbeing Research Centre i Sieci Rozwiązań na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju. W edycji raportu z 2022 roku, gdy badaniem objęto lata 2019–2021, Polska znajdowała się na 48. miejscu w rankingu. W edycji z 2016 roku, obejmującej lata 2013–2015, zajmowaliśmy 57. miejsce.

14:47

Fact-check

2 min. czytania

Wykres liniowy na monitorze komputerowym

650 mld zł na inwestycje w 2025 roku. Czy to faktycznie dużo?

Wykres liniowy na monitorze komputerowym

10 lutego br. Kancelaria Premiera poinformowała w mediach społecznościowych, że rok 2025 będzie rekordowy pod względem inwestycji w Polsce. Ich wartość ma wynieść ponad 650 mld zł. Tę samą informację przekazał w ten sam dzień premier na wydarzeniu „Polska. Rok przełomu”, w czasie którego przedstawił plan gospodarczy na 2025 rok.

Informację tę skomentowali m.in. dr hab. Marcin Piątkowski (ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego) i Adrian Zandberg (kandydat na prezydenta, z partii Razem). Zwrócili oni uwagę, że kwota 650 mld zł na inwestycje w relacji do PKB, czyli stopa inwestycji, może być niższa niż w poprzednich latach. Dr hab. Marcin Piątkowski obliczył ją na 16,5 proc.

Stopa inwestycji w 2025 roku może być jedną z najniższych w historii

Zgodnie z danymi z Dziedzinowych Baz Wiedzy GUS produkt krajowy brutto w 2023 roku wyniósł 3 401,61 mld zł. W tym czasie nakłady brutto na środki trwałe (czyli inwestycje) wyniosły 603,56 mld zł i były najwyższe od 1995 roku. Zapowiadana na rok 2025 kwota 650 mld zł byłaby więc kolejnym rekordem.

Jednocześnie na tej podstawie można obliczyć, że stopa inwestycji w 2023 roku wynosiła 17,7 proc. Był to piąty najniższy wynik w Polsce od 1995 roku i drugi najniższy w UE. Przewidywany przez dr. hab. Piątkowskiego wynik 16,5 proc. byłby drugim najniższym od 1995 roku. Ostatni raz w Polsce stopę inwestycji przekraczającą 20 proc. odnotowano w 2015 roku. We wstępnym szacunku za rok 2024 stopę inwestycji określono na poziomie 17,4 proc.

Aby w 2025 roku 650 mld zł inwestycji przekładało się na stopę inwestycji na poziomie 16,5 proc., produkt krajowy brutto musiałby wynieść 3 939,39 mld zł. Od 2023 roku musiałby więc nastąpić wzrost o 15,8 proc. Obecnie znamy wstępny szacunek realnego wzrostu PKB w 2024 roku – wynosi on 2,9 proc. Mowa tu jednak o wzroście realnym, czyli uwzględniającym inflację. Bez uwzględnienia inflacji różnica między pierwszymi trzema kwartałami w roku 2023 a w 2024 roku wynosi 5,8 proc.

Newsletter